wtorek, 16 listopada 2010

Kibic Apokalipsy

Witam w kolejnym, odcinku mojego felietonu. Dość nieregularnego, fakt, lecz wciąż żywego. Dzisiaj będzie nieco o mnie samym, lecz mimo wszystko znajdziecie sporą dawkę materiałów przyprawiających każdego normalnego człowieka o szybsze bicie serca i podwyższone ciśnienie. I to bynajmniej nie dlatego, że gdzieś w artykule będą cycki (jak ktoś koniecznie już musi, to proszę bardzo: KLIK!.) Wracając do sedna sprawy...

Ostatnio zauważyłem, że bardzo zajmuje mnie myśl, co stanie się z nami/światem/gospodarką w obecnej sytuacji, gdzie idioci do spółki z pieniądzem rządzą światem. Nadchodzący upadek światowych gospodarek, wyciek ropy w Zatoce Meksykańskiej czy kończące się rezerwy zasobów naturalnych wywołują u mnie uśmiech zaciekawienia na twarzy. Powiem więcej, wydarzenia te zaczynają mnie nawet bardzo cieszyć. Zanim ktoś jednak posądzi mnie o skłonności psychopatyczne czy utratę instynktu samozachowawczego powinien się zastanowić nad dalekosiężnymi skutkami takiej czy innej katastrofy. Bowiem czy tak naprawdę po burzy nie przychodzi czyste niebo?

Zacznijmy skromnie i od naszego podwórka: chwiejące się filary systemu emerytalnego w Polsce, którym zarządza wszechwładny ZUS (Zakład Utylizacji Składek). Jak powszechnie wiadomo, ZUS utrzymuje się na powierzchni niczym dziurawa łódź, do której wlewa się woda, w której kolejni emeryci, czekające na swoje składki rokrocznie wiercą kolejne otwory. Z łódki tej wszystkimi siłami wypompowują wodę pracujący, którzy swoje pieniądze przeznaczają na te składki. Kapitan (rząd, prezydent?) natomiast zamiast zająć się łataniem dziur w łodzi popędza tylko pompujących, by pompowali szybciej. Nie będę się tu wdawał w mechanizmy działania systemu, który jest wysoce nieefektywny. Dość powiedzieć, że postępujący niż demograficzny w połączeniu w ubytkiem siły roboczej (szara strefa, bezrobocie, emigracja) spowoduje, że w pewnym momencie łódka ta pójdzie na dno. Ja ze swojej strony żywię nadzieję, że stanie się to jak najprędzej. Wówczas zadziała przewspaniała siła doboru naturalnego, i ci, którzy utrzymają się na powierzchni i dopłyną w końcu szczęśliwie do brzegu zaczną się zastanawiać co i dlaczego poszło nie tak. Jedno jest pewne: nie wsiądą znowu do łódki by pompować wodę i wiercić w niej dziury, lecz poszukają innego rozwiązania. Kapitana zaś, o ile honorowo nie pójdzie na dno ze swoim okrętem (na co w przypadku naszych rządzących nie liczyłbym za bardzo), powieszą na spróchniałej gałęzi i będą pokazywać sobie palcami gwoli przestrogi. Budowniczym felernej łódki też się pewnie dostanie, i bardzo słusznie. Prawda, że wspaniały scenariusz?

Powyższy wywód to tylko jeden przykład na zilustrowanie jak bardzo konieczne są zmiany we współczesnym świecie i sposobach myślenia. Niestety, nie ma co liczyć na to, że obejdzie się bez ofiar. Światem rządzi pieniądz i idioci (jak napisałem wcześniej) a ci drudzy zrobią wszystko by zdobyć to pierwsze. Ciemniaczki w postaci ludu danego kraju czy kontynentu mogą jedynie czekać nadchodzących kataklizmów z nadzieją, że Natura uzna ich geny za wystarczająco cenne by jeszcze nie usuwać ich z puli nowego, lepszego porządku.

Kolejny przykład, tym razem dotyczący oprócz naszego podwórka także całego osiedla: postępująca islamizacja Europy. Ja osobiście tylko czekam momentu, kiedy brudasy z Bliskiego Wschodu przegną pałę i miast politpoprawnym bełkotem i uniżonością władz (w postaci horrendalnie wysokich zasiłków) witani będą ołowiem z Kałacha (FAMAS'a, G36, AUG czy jakich tam strzeladeł się używa na Zachodzie) a żegnani koktajlem Mołotowa. Pisałem już o tym kiedyś zresztą. Europa przejrzy na oczy i odpowiedzialni za ten bajzel zawisną na gałęzi by dotrzymać towarzystwa kapitanowi z naszej łódki. Na pocieszenie dodam, że  według przesłanek stanie się tak raczej prędzej niż później; tutaj przeczytacie sobie przemówienie (wykład?) pewnego Pana z Niemiec, który wykazuje daleko więcej rozumu niż większość jego rodaków, co może przełożyć się już wkrótce na bardziej wymierne działania, jako że Niemcy - naród praktyczny.

Wkrótce zresztą do turbaniarzy dołączą buce z BP odpowiedzialni za trzymiesięczne mamienie świata, że w Zatoce nic złego się nie stało, ot wyciek ropy z 60 cm rurki, pokazywanej w telewizji - sami widzieliście zdjęcia. Tylko idiota nie zadałby sobie więc teraz pytania, dlaczego teraz, już w październiku przeciek nie został załatany a ilość ropy uwolniona do Zatoki stanowczo przekracza możliwości przepływowe owej rurki.  Media milczą, ale będzie się działo. Nieoficjalne źródła (czytaj: specjaliści, naukowcy i badacze spoza listy płac BP dysponujący odpowiednim sprzętem) podają, że doszło do rozerwania głównej rury odwiertu -  gdyż zawór ważący ponad 300 ton został wyrzucony na kilka kilometrów. W zasadzie jedyną możliwością załatania owej dziury jest jej wysadzenie za pomocą taktycznego ładunku jądrowego, który stopi dno morza blokując ropę. Nie będę się wdawał w szczegóły techniczne, pozwolę sobie tylko zacytować pewną panią z filmiku na stronie http://www.projectgulfimpact.org - panią Kindrę Arnesen, rozważającą najgorszy scenariusz całej tej gównianej sytuacji - jeśli odwiert imploduje z braku jego rury wewnętrznej utrzymującej to wszystko w ryzach (poszła się kochać z zaworem bezpieczeństwa) przerodzi się to w erupcję wulkaniczną a na powierzchni w tsunami o wysokości około 80 stóp. Cały stan Floryda zostanie wymazany z mapy. Jeśli sytuacja się nie poprawi, dojdzie do tego w ciągu kolejnych kilku miesięcy. Na pocieszenie dodam, że minął już jakiś czas od wywiadu przeprowadzonego z nią 1 lipca. Znający angielski mogą obejrzeć cały film na YT tutaj. Chyba zgodzicie się ze mną, że cała ta sytuacja robi się niezwykle fascynująca, prawda? A będzie jeszcze fajniej teraz, bo mamy sezon huraganów i przez Zatokę przetoczy się  wkrótce potwór rozmiarów Katriny przy okazji roznosząc cały ten szajs (czyli ropę, pochodne oraz cholernie toksyczne chemikalia używane do jej neutralizacji) na południowe stany i całe wschodnie wybrzeże Stanów. Na dodatek pytanie nie brzmi czy, lecz kiedy to się stanie. Mówi się, że debilowi wystarczy dać sznur a sam się na nim powiesi. Chyba tym razem sznur był za długi bo idioci nie tylko dla siebie spletli stryczek.

Inne, mniejsze sprawki pozostawiam wam do przemyślenia. Na pewno wymyślicie jeszcze kilka ciekawych rzeczy, które spędzają od czasu do czasu sen z powiek. VAT? Dopalacze? Zakaz palenia? Zbieram propozycje do następnego felietonu. Ja tam tylko czekam co się stanie, jak to wszystko huknie. Będzie ciekawie. A po wszystkim chciałoby się zacytować Big Cyca - "Tu nie będzie rewolucji".

PS: Kliknęłaś/eś na cycki? A jakby było tam to:  NIE KLIKAJ! (pewnych rzeczy nie da się od-zobaczyć, co?)

piątek, 8 października 2010

Nierobocie

Witam w kolejnej odsłonie mojego bloga. Na początek przepraszam za nieco przydługawy przestój w kolejnych felietonach, jednak utrata pracy oraz wszelkie perypetie związane z jej poszukiwaniem skutecznie zniechęcają do jakiejkolwiek twórczej (acz niezarobkowej) formy pracy. Dzisiaj conieco również o samej pracy ale głównie o ludziach jej szukających. Bądź nie. Różnie to dzisiejszymi czasy bywa...

Jako osoba bezrobotna, i tu thx-y idą do mojego byłego pracodawcy, który pozostawił mnie na lodzie w ostatnim momencie, a który to najwyraźniej nigdy nie słyszał o nowoczesnym wynalazku jakim jest telefon, wiem conieco o wszelkich perypetiach związanych z utratą zatrudnienia. Latanie po urzędach, papiery, stawianie się o określonym czasie do powiatowego urzędu pracy (gdzie bardziej by pasowało określenie Powiatowa Masa Nierobów) i zasiłek, którego wysokość, pożal się boże, jest jest taka, że na przysłowiowe waciki ledwo starcza. Urzędnicy tak przyjaźni, że człowiek odnosi nieodparte wrażenie, że zasiłki są wypłacane z ich pensji i dający na każdym kroku człowiekowi do zrozumienia, żeby się odchromolił i szedł zawracać dupę komu innemu. Papierki, jeszcze kilka papierków, podpisy i przybijanie pieczątki z miną katorżnika, któremu ktoś nie naoliwił porządnie kieratu. Żyć się odechciewa. O konkurencji (nieuczciwej) na rynku pracy nie będę nawet pisał bo to temat na magisterkę, nie felieton. Poza tym (nie) chcę urażać tych, co dzięki wysoko postawionemu/ustawionemu wujkowi/cioci/synowi brata szwagra pracują (ta...) na ciepłych posadkach mając wszystko gdzieś. Dość powiedzieć, że facet z wyższym wykształceniem (języki obce!), ze znakomitą znajomością obsługi kompjutra (html included) do tej pory nie został zatrudniony. Mowa tutaj o mnie. I nie mogę powiedzieć, że się nie starałem, bo starałem się bardzo, co potwierdzą rodzina, znajomi i dziesiątki pracodawców, którzy jednak woleli zatrudnić niewykwalifikowanego syna brata szwagra. Jadę właśnie na uczelnię, gdzie zaczynam 4 rok studiów i zastanawiam się, czy w ogóle jest sens je kończyć. Bo nawet papierek z tytułem mgr nie wygra z synem brata szwagra. Ok, wyżyłem się. Mogę obiektywnie przejść do dalszej części.

Wszyscy wiecie, że w Polsce mamy galopujące bezrobocie. Pracy nie ma i nieprędko, jeśli w ogóle, jakaś będzie. Ludzie stają na głowie, żeby zatrudnić się gdzieś choćby na pół etatu. A jednak nadal słyszymy historie o ludziach, którym praca lekko mówiąc zawadza i zdaje się niepotrzebnym wysiłkiem. Żyją sobie spokojnie z zasiłków, nie płacąc rachunków ani czynszu. Wywalić ich na bruk nie można, bo dzięki rządowi mamy cudowną ustawę, która nie zezwala na wywalenie takiego buraka z lokalu jeśli wcześniej nie zapewni mu się mieszkania zastępczego. O odpowiednich standardach ma się rozumieć. Dochodzi do kuriozalnych spraw, w których właściciele zabytkowych kamienic w centrach miast (choćby i nawet takiego Wałcza jak u mnie, gdzie są naprawdę piękne, odnowione kamienice) nie mogą wywalić niepłacących im lokatorów a na dodatek nadal muszą płacić podatek od nieruchomości oraz zapewniać dostęp do takich mediów jak elektryczność, gaz czy woda. Odcięcie tychże wiąże się z nieprzyjemnymi konsekwencjami dla właściciela. A rachunki oczywiście kto musi płacić? Tak jest, właściciel. Elektrownia czy wodociągi odetną wodę - to pan właściciel i tak jest winny, bo nie zapewnia odpowiednich warunków dla lokatorów i to jego czekają konsekwencje. Polska.

"No ale przecież z czego oni mają płacić, pracy nie mają, tacy są biedni i w ogóle, bez zasiłku, ble ble ble." No jasne, a skąd niby mają mieć pracę, skoro im nie zależy w żaden sposób na jej szukanie, czy też podjęcie, jak się już takiej ślepej kurze trafi ziarno? Jedzenie i ciuchy załatwi MOPS i Caritas, książki i wyprawkę kupi dzieciom szkoła, bo przecież bieda aż piszczy a właściciel lokalu musi zapewniać potrzebne media i ogrzewanie. Można więc to co się nawinie wydać na wódeczkę lub tańsze alkohole, fajki i całą resztę ciężko akcyzowanych towarów może nie pierwszej, ale na pewno niezwykle ważnej potrzeby. Niestety nie są to przypadki odosobnione. Wiele razy słyszałem podobne rozmowy i widziałem ludków w urzędzie pracy z taką właśnie mentalnością. Jednak nie to uderzyło mnie najbardziej, a pewna pani z dzieckiem na ręku, którą spotkałem dzisiaj w pociągu. Otóż z wielce zadowoloną miną oznajmiła mi w rozmowie, że ani ona, ani jej konkubent nigdy nie pracowali i pracować nie zamierzają. Środki zapewnia im opieka społeczna oraz różne caritasy i inne takie, bo jest "samotną" matką z trojgiem dzieci, mieszkają w kamienicy z której nie można ich wyrzucić a nawet jeśli, to ma pierwszeństwo przy wyborze lokalu zastępczego. Podobno właśnie wracała z Piły gdzie oglądała taki jeden, ale pani w nim nie zamieszka, bo, tu cytuję: "był chujowy". Dodam, że owa pani nie była wiele starsza ode mnie, jeśli w ogóle - mam 25 lat. Starałem się dociec delikatnie, czy może jest niepełnosprawna, albo może jej konkubent czy coś, ale z uśmiechem na ustach zaprzeczyła. No cóż, obowiązku pracy nie mamy, za to mamy demokrację, prawda? Tylko ktoś najwyraźniej zapomniał, że w demokracji każdy debil i idiota również ma głos.

Dwie konkluzje. Pierwsza: jeśli tak wyglądają owi "bezrobotni", wielce pokrzywdzeni przez los to ja się wcale nie dziwię, że ten kraj wcale nie idzie do przodu, tylko wręcz przeciwnie. Ludzie uczciwie pracujący i zarabiający na życie harują na takie pasożyty, bo to przecież z naszych podatków jest to wszystko opłacane. A, no i z kieszeni pana właściciela kamienicy w której to takie ludzkie męty zamieszkują, płodzą kolejne pokolenia nierobów i w twarz śmieją się tym, co się chce pracować. Druga konkluzja, że szkoda, że JKM nie doszedł do władzy, bo takie buraki by się nagle obudziły z ręką w nocniku a i pracodawcy się nieco zastanowili, kogo zatrudniają, bo na takim rynku pracy i przy zwiększonej konkurencji (przedsiębiorczość!) posiadanie wykwalifikowanego pracownika byłoby skarbem. Co do nieróbstwa i bezróbstwa, to proszę mi tu nie mówić, że jak ktoś jest na rencie czy ma grupę inwalidzką, to jest od razu niezdolny do pracy: mój szanowny tatulek już parę ładnych lat temu skończył pięćdziesiątkę, ma 2 grupę inwalidzką i przebytą operację a ochoczo zasuwa przy remoncie pasażu handlowego po 12 godzin dziennie kopiąc rowy i układając cegły. A więc można? Można. Tylko się niektórym w dupach od demokracji poprzewracało i mamy takie kwiatki, że wcale nam nie trzeba muslimów wyłudzających zasiłki socjalne. Mamy już swoje pijawy i nawet turbaniarze nie stanowiliby dla nich konkurencji.

PS: A ja nadal szukam pracy. Idiota jakiś, czy co?

czwartek, 15 kwietnia 2010

Skundlenie

Witam serdecznie w kolejnej części mojego (nieregularnego) felietonu. W części 10 będzie o tym, o czym piszą wszyscy. Wiem, naczytaliście się już o żałobie, Kaczyńskim i całej reszcie tej smutnej historii z gazet i blogów, nasłuchaliście w radio i naoglądaliście w TV oraz na własne oczy. Wiem, że temat już oklepany na wszelkie możliwe sposoby. Wiem, że sporo z was czuje już tę wszechobecną przesadę w przeżywaniu żałoby. Sami więc zdecydujcie, czy warto poświęcać kolejne 15 minut na czytanie moich wypocin, pastwiącego się nad mentalnością współobywateli. Wiem, obiecałem nie pisać nic o polityce, ale coś we mnie pękło po ostatnich kilku dniach i to bynajmniej nie z powodu śmierci samego prezydenta RP.

Tytuł tego wpisu podsunął mi kolega (thx, sh/z) swoim opisem na gg, natomiast do samego napisania tego kawałka skłoniło mnie to co zobaczyłem i usłyszałem wczoraj. Nie mówię tutaj o żadnej z (tfu!) opiniotwórczych gazet czy TV. Chodzi mi o zwykłych obywateli. Czym dla nich jest ta cała "żałoba". Szczerze, to gdybym był w tej chwili na miejscu pana Kaczyńskiego, to przewracałbym się w swoim własnym grobie. Do rzeczy. Wiadomo już nie od wczoraj, że żałoba dla sporej części naszego narodu to nic innego jak kolejny pretekst do pokazania się, jacy to jesteśmy czuli na punkcie tragedii, jak to nas bardzo rusza, och, ach, łezka tu i ówdzie co by zaakcentować własną wrażliwość i patriotyzm. Nie zamierzam urazić nikogo, kogo ta tragedia naprawdę poruszyła (jakby nie było, zginęło na raz 96 osób), kto czuje tak naprawdę to wszystko co przeżywa. Jednak jak pokazuje moje wczorajsze doświadczenie, ze świecą szukać takich osób. A już na pewno nie wśród osób ogólnie nie zaliczanych do intelektualnej elity (tak, to o was, dresiarze JP 100% - wam też się niedługo dostanie na tym blogu) Otóż jestem świadkiem, jak przez skrzyżowanie na którym przechodzę przez pasy, bezpośrednio przed moim nosem śmignął mi VW Golf (z uzasadnionych powodów zwany "dresowozem"). Nic nadzwyczajnego, powiecie, pełno takich, no i co do cholery ma to wspólnego z Kaczyńskim? Ano ma... Otóż przez boczną szybę wystawiona jest flaga polska, a w zasadzie bandera marynarki handlowej (z godłem na białym pasie) z doczepionym kirem - wiadomo, żałoba. Z głośników owego pojazdu dobiega natomiast muzyka niejakiej Firmy w której narrator ("wokalista" po prostu mi nie przejdzie przez klawiaturę...) wyraźnie daje do zrozumienia, że ma w d... wszelkie władze itp. i to na dodatek nadużywając wszelkich burew i wujów. Do taktu wspólnie z narratorem krzyczy sobie kierowca owego wehikułu machając do taktu wygoloną na pałę głową. To ja się pytam, po co żałoba? No ale za flagę w Golfie to pewnie z +50 do rispekta na dzielni, bo przecież to patrioci, honorowi ludzie, bardzo się przejmują losami kraju zarabiając minimalne wynagrodzenie na zmywaku w Dublinie i klnąc na ten kraj przy każdej okazji. To samo w kościele. Niedziela, godzina osiemnasta, msza wieczorna. Zwykle nie ma zbyt wielu ludzi. Tym razem - kościół wypełniony po brzegi, wszyscy pogrążeni w głębokiej zadumie, ten i ów chusteczką łezkę ociera... To ja się pytam, skoro tacy wierzący, to gdzie się podziewali przez okrągły rok?

Wszędzie przesada. W radio, TV, Internecie, gazetach... Hieny już zacierają łapki na zyski jakie dadzą im SMS-y Premium wysyłane przez świętojebliwych Polaczków na numery 7***** aby znaleźć się w księdze kondolencji (numer telefonu chyba do tej księgi wpiszą). Na forach ludzie boją się poruszać normalne tematy w obawie przed motłochem twierdzącym że jest żałoba i że nie czas i pora na takie rzeczy. Zamykane są kawiarnie i supermarkety (!). Mało? Na Wykopie znalazłem link do newsa o poważnym będzie w Javie, używam skryptów, więc wchodzę i co czytam? Pierwszy komentarz, że jest żałoba i takiego newsa opublikowano, jak wam nie wstyd? Dobrze chociaż, że są i komentarze piętnujące takiego osobnika, ale już parę postów dalej niejaki kumaty (chyba jakiś kumpel Kermita) znowu piętnuje ludzi zainteresowanych wiadomością o której traktuje news, że odstawiają chocholi taniec (i tak nie lubię "Dziadów") i że nawet w obliczu tragedii nie potrafimy się zjednoczyć. No ja przepraszam bardzo, ale czy z powodu żałoby mi niedługo prąd odetną? Prezydent w trumnie nie ma żarówki, to i mi światło niepotrzebne? Wody i ogrzewania też nie uświadczysz, więc obywatelom - ciach! Dobrze, że chociaż mój ISP jest na tyle inteligentny by stwierdzić, że Internet jest mi potrzebny do pracy i nie odcina mi go z powodu żałoby. I to takie krzaczki na forum o tematyce bezpieczeństwa w sieci! Mogli od razu ciołki przypuścić atak DDoS na ów portal, bo się czarno biały nie zrobił na znak żałoby. Przynajmniej Demotywatory.pl nie mają problemu. Były i są czarno białe od kiedy powstały.

Dalej jest jeszcze gorzej. Mówię tutaj o całym mrowiu programów, pogadanek, artykułów i felietonów o poległym prezydencie. No ja przepraszam bardzo, może jestem jakiś nieczuły czy coś, ale czy to coś k**** wnosi jeszcze do sprawy? Stajemy się powoli narodem pątników, praktycznie wszystkie programy telewizyjne pozdejmowały ramówki na rzecz rozpraw tego czy tamtego polityka ubolewającego, że elita narodu poległa w katastrofie. No i pytam się teraz tego czy tamtego, co zamierzacie osiągnąć w ten sposób, poza poprawieniem własnego wizerunku? Zwłaszcza mam tutaj na myśli obecnego marszałka sejmu, pana Komorowskiego, który to wieszał na denacie psy razem z budami (pamiętacie ostrzelanie konwoju w Gruzji?) a teraz wielce poruszony tragedią. Były prezydent-elektryk też wyskoczył niczym Filip z konopi ze stwierdzeniem że panu Kaczyńskiemu "przebacza". Tylko co, ja się pytam? To, że pan Wałęsa przy każdej sposobności czynił panu Kaczyńskiemu przykrości? Że zwymyślał go od nędzników, obłudników, s*****synów? Że wyrzucił z kancelarii za przekręty, których nie było? Panie Wałęsa, módl się pan, żeby to panu przebaczono za pieniactwo i pychę której się pan dopuścił.

Na deser: media. Dobra, nie będę owijał w bawełnę: TVN i szopka którą to Olejnik urządza od soboty razem z Miecugowem. Napisano to już tysiąc razy, to napiszę i ja. Dlaczego redaktorka, która była od początku nastawiona na nie w stosunku do Kaczyńskiego, teraz nagle stała się nieomal żałobną płaczką, wielce zasmuconym głosem głosząc górnolotne frazesy o tym jakim to Lech wielkim poetą... yyyy prezydentem był. Nie wiem tylko przed kim odgrywa ona owo przedstawienie, skoro trzeba było chyba ostatnich 5 lat spędzić na biegunie, by nie wiedzieć jak prezydent był przez nią zeszmacany w jej programach. I nie tylko jej zresztą. Cały zarząd TVN pewnie winę dzieli po równo. Podobnie opiniotwórcze gazety i portale publikują teraz nigdzie wcześniej nie widziane zdjęcia prezydenta z małżonką, z których wręcz bije ciepło i życzliwa atmosfera. Czytaliście i słyszeliście już pewnie o tym, więc przynudzać nie będę.

Kończę pisać, bo z każdym kolejnym akapitem narasta tylko we mnie frustracja. Owszem, zginął prezydent, 95 osób razem z nim, ale chyba już dość tej całej szopki wokół żałoby? Chcecie przeżywać żałobę, proszę bardzo, ale sprawdźcie najpierw w słowniku definicję tego słowa. Unikniemy w ten sposób wzajemnych frustracji, ansów oraz ogólnej degrengolady i tytułowego właśnie skundlenia tego, co powinno być czasem zadumy i refleksji po osobach które odeszły, a zamienia się w krajowy jarmark oraz licytowanie się, kto potrafi pogrążyć siebie (i naród) w większej rozpaczy.

wtorek, 16 marca 2010

Mentalność na dopingu

Jeszcze nie przebrzmiała afera wokół niedołężnych i astmatycznych biegaczek na igrzyskach olimpijskich którym dziwnym trafem wolno było stosować dla reszty niedozwolone środki, przez ogół populacji popularnie zwane dopingiem, a mamy już kolejną. Nie zamierzam się tutaj rozwodzić nad dopingiem stosowanym przez "astmatyczki", gdyż chyba wszelkie możliwe gromy zostały już i tak rzucone, zarówno przez przeciwników jak i zwolenników w/w "środków wspomagających" - z widocznym naciskiem na tych pierwszych.

Tym razem sprawa jest o wiele bardziej "delikatna", dotyczy bowiem naszej rodzimej narciarki, pani Kornelii Marek. Z góry zaznaczam, iż nie zamierzam obierać żadnej ze stron ani też nie obchodzi mnie za bardzo wynik, który już jutro zaserwują nam wszelakie media, po otwarciu próbki B, co też ostatecznie wykaże, czy pani Marek stosowała, czy też nie, jakikolwiek doping. Zamierzam miast tego popastwić się odrobinę nad mentalnością naszego zacofanego narodu, i burzą, która rozpęta się w mediach, gdyż obserwując reakcje populacji przedstawiane na setkach blogów, tudzież maili pisanych do mediów, które to zionęły wręcz szaloną nienawiścią do Norweżki Marit Bjoergen, jednej z owych astmatyczek osiągających wręcz fenomenalne wyniki mam przeczucie, że reakcje mogą być, oględnie mówiąc, ciekawe. Osobiście do Bjoergen nic nie mam; skoro MKOl pozostawił jej otwartą furtkę, byłaby skończoną idiotką, gdyby zeń nie skorzystała. Tak więc Wy, szanowni Obrońcy Moralności, zamknijcie swoje niedołężne jadaczki szczekające na zawodniczkę a zajmijcie się czymś o wiele bardziej produktywnym, na przykład kopaniem rowów. Działania polityczne zostawcie inteligentniejszym osobnikom, tudzież działaczom Komitetów Olimpijskich.

Skupmy się teraz na naszej biegaczce, pani Marek. Próbka A wykazała obecność niedozwolonych środków. W porządku. Tak naprawdę, to obchodzi mnie to o wiele mniej niż zeszłoroczny śnieg, czy Próbka B (wyniki już jutro - obstawiajcie u lokalnego bukmachera!) wykaże ich obecność czy też nie. Sprawa bowiem sprowadza się do biegaczki, która zbyt wiele w swej karierze nie osiągnęła. Z całym należnym pani Kornelii szacunkiem, nie zdziwiłbym się, jeśli się okaże, że stosowała doping -  przegrywać stale i wciąż nikt nie lubi. Zaczyna się za to o wiele ciekawsza rozgrywka na arenie medialnej, która z całą pewnością obnaży debilizm, nacjonalizm oraz spłycenie myślenia u naszych rodaków. Widzę tutaj dwa scenariusze, i sądzę, że byłoby ciekawie rozpatrzyć oba.

Scenariusz I: w próbce B nie wykryto dopingu. Rozpoczyna się (przynajmniej w Polsce) nagonka na MKOl, ich metody badania próbek na doping, jeszcze większe gromy lecą na panią Bjoergen, miłośnicy teorii spiskowych wykażą, że to jakaś inna zawodniczka nasikała do pojemniczka A (ups, czyżbym zapomniał wspomnieć, że owe próbki to mocz?), bądź też, że pojemniczki owe podmieniono, aby się okazało że rodaczka naszej wspaniałej, cudownej, niesamowitej, zawsze dziewicy Justyny Kowalczyk stosuje doping. Wstyd, hańba, potwarz i wybory prezydenckie. Domagano by się ze zdwojoną siłą rewizji działań leków branych przez astmatyczne biegaczki, pojawiłoby się jeszcze więcej jadowitych blogów (zakładanych dla jednego wpisu) a opinia publiczna pogotowałaby się jeszcze kilka tygodni. Trener i otoczenie zawodniczki odetchnęliby z ulgą, jak też i sama zainteresowana. Scenariusz to mało prawdopodobny, wypadałoby dodać.

Scenariusz II: w próbce B wykryto doping. Znów nagonka. Cel: trenerzy, otoczenie biegaczki, PKOl, i sama zainteresowana. Cichnie większość głosów oskarżających astmatyczki; część nadal twardo obstaje przy swoim, nie wyczuwając ciężkiej niczym czołg hipokryzji. Media trąbią na prawo i lewo (sensacja to sensacja), zostają podważone, niejako przy okazji, wyniki pani Kowalczyk. Zwolennicy teorii spiskowych idą w jeszcze bardziej niestworzone historie o podmianie pojemniczków, spisku przeciwko polskim narciarkom za niewyparzoną gębę pani Kowalczyk, bądź spróbują wykazać, że pani Marek jest w istocie norweskim szpiegiem celowo stosującym doping w celu kompromitacji (baczność!) Narodu Polskiego (spocznij). Trener nie wie skąd wziął się doping, pani Marek też nie, podejrzenia ostatecznie padają na krasnoludki. Pani Kornelia zostaje zdyskwalifikowana na parę lat, po paru tygodniach afera cichnie i wszyscy wracają do swych zajęć. Scenariusz bardziej prawdopodobny, bo EPO (środek który wykryto) nie bierze się znikąd, a cała sprawa mocno śmierdzi i aż za bardzo przypomina czeski film, w którym nikt nic nie wie.

Tutaj kilka słów mojej dygresji. Niezależnie od tego jaki scenariusz już jutro napisze życie, reakcje Polaków będą w dużej mierze przewidywalne. Jesteśmy niestety narodem, który nie potrafi spojrzeć prawdzie w oczy. Będziemy się oszukiwać do gorzkiego końca, a i wówczas, jak napisałem wyżej, znajdą się ludzie, którzy nie będą chcieli widzieć prawdy, nawet kiedy stanie przed nimi i strzeli im prosto w pysk. Niestety taka jest mentalność tego narodu, co do czego znajdziecie potwierdzenie już jutro. Dajcie mi znać w komentarzach jak było, bo nie oglądam za bardzo telewizji. Pozdrawiam.

piątek, 26 lutego 2010

Informacyjny Bełkot

Po kolejnej dłuższej (acz nieco wymuszonej) przerwie zapraszam do lektury kolejnego odcinka "Gawędy". Jak zwykle będzie nieco narzekania i, mam nadzieję, również trochę w miarę trzeźwego spojrzenia na cały ten majdan. Darujmy więc sobie przydługawe wstępy i przejdźmy do rzeczy.

Do napisania tego artykułu popchnęły mnie kilkukrotne odwiedziny popularnych polskich portali informacyjnych. I nie mówię tutaj nawet o takich e-tabloidach jak Pardon czy (tfu!) Pudelek. Mówię o portalach, które, jak same twierdzą, zajmują się o wiele "poważniejszym" pisarstwem. Poważniejszym w cudzysłowie, gdyż niejednokrotnie pisarstwo owo jest poważniejsze jedynie gdy chodzi o dobór słów i ogólnie pojętą stylistykę tekstu. Samo jądro tekstu (ciemności?), jego temat i przesłanie pozostaje to samo. Przykłady: Mirosław Drzewiecki i jego automartyrologia z Florydy jest na pierwszych stronach Gazety.pl, Rzeczpospolitej (www.rp.pl) oraz, jakże wydawałoby się rozbieżnego od nich poziomem i wspomnianego już wcześniej Pardonu (należącego do grupy o2 znanej skądinąd z niezbyt wyszukanych "njusów"). Na wszystkich trzech portalach również znaleźć można informację o oszuście, który rozprowadza blankiety do rzekomych wpłat na pewne świętojebliwe radio lecz z numerem konta owego, jakże przedsiębiorczego, człowieka. O  wyżej wymienionym radyju również głośno - pewnie za sprawą promocji niejakiego Mao oraz jego "przemyśleń". Przykłady można mnożyć, a podałem tutaj jedynie trzy portale; podobną tendencję można zaobserwować także w radio, prasie i telewizji.

Całkiem pomocny w szerzeniu wszelkich informacji jak i pseudoinformacji jest też pewien portal, znany z pewnego efektu, na którym użytkownicy dzielą się wszelkimi znalezionymi w Internecie artykułami/zdjęciami/blogami na których (ich zdaniem) dzieje się coś ciekawego, nieważne czy jest to jeleń biegnący po wodzie czy też kolejny dowód w teoriach spiskowych bądź też kolejny artykuł o tym jak to władza lub bezduszni urzędnicy uciskają obywateli. W ten sam sposób, pewnie nawet nie zdając sobie z tego do końca sprawy, przyczyniają się do rozkwitu biznesu "tabloidalnego" oraz rozdmuchiwania publikowanych przez nich baboli. Nie będę robił reklamy także z innego powodu: portal zdobył już złą sławę rozpowszechnianiem danych osobowych osób które w artykułach przez nich dodawanych grają rolę "złych gości" a ja jako ktoś nie poważający należycie tegoż portalu plasuję się z pewnością po niewłaściwej stronie barykady; trochę jak chrześcijanin w Libii, a moje dane osobowe, adres zamieszkania, numer konta bankowego i imię kota sąsiadów są mi jeszcze w miarę cenne.

Konkluzja przychodzi sama. Albo coś się w polskich mediach zmieni albo już wkrótce większość, jeśli nie wszystkie media swoim doborem informacji i wiadomości do publikacji będą przypominały ten znany z "Fucktu". Dowiadujemy się tam dzisiaj, że, m.in. Mucha wpadła na Rusin w kawiarni (pewnie do jej zupy), jakaś kobieta znalazła w mielonym drut (ciesz się, że nie arszenik) a szpaki wróciły do Polski (ja i tak wolę bociany). Pogoń za tanią sensacją, na dodatek okraszoną najczęściej toną krzykliwych, acz niewiele mówiących zdjęć zdaje się pomału zataczać coraz to szersze kręgi a na dodatek przyspiesza. Złośliwi powiedzą, że to pewnie wina siły odśrodkowej. Upojeni wolnością słowa odebraną nam po 1945 a przywróconą "dopiero" 21 lat temu zaczynamy się nią pomału zachłystywać. Polski przemysł informacyjny jest więc jak Titanic - orkiestra gra, chociaż najlepiej byłoby zabrać już dawno dupę w troki z tej tonącej łajby.

Górą lodową z którą przemysł ten się zderzył jest codzienna szaraczkowatość. Po prostu aby prowadzić serwisy informacyjne trzeba mieć co w nich publikować, nieważne czy jest to gazeta, portal czy kanał telewizyjny. Ponieważ rutyna życia na tej planecie raczej wyklucza codzienne naprawdę sensacyjne wiadomości typu tsunami, 11 września, III Wojna Światowa czy Habemus Papam trzeba czymś tę lukę zapełnić. I tak czytamy po raz enty, że Radio Maryja jest be, kolejny polityk, który notabene chciał i potrafił coś zrobić, został wydymany przez swoich kumpli, zima wciąż na 1 miejscu pogodowej listy przebojów i ogólnie źle się dzieje w państwie duń... eee... polskim. Zapomniałbym z tego wszystiego o Musze w zupie Kingi i drucie w kotlecie. Marzę o dniu, w którym w tym uciśnionym kraju będę mógł wreszcie mieć  dostęp do naprawdę rzetelnych, niezależnych mediów, w których dowiem się o czymś ciekawym i ważnym. O dniu, w którym polskie media publiczne nie będą przesiąknięte polityką (jedyną słuszną przez dane 4 lata) a media komercyjne dbaniem li tylko i wyłącznie o własne dupsko i interesy które rozgrywają się poza kadrem/szpaltą/oknem przeglądarki.  Ech rozmarzyłem się...

niedziela, 10 stycznia 2010

Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy

Na sam początek należą się chyba przeprosiny wszystkim czytelnikom mojego bloga. Tak, wiem, nie uaktualniałem go już BARDZO długo (dziwię się, że Blogger w ogóle konta nie usunął) ale było to spowodowane nawałem pracy jaka niestety przypada w udziale nauczycielom. Bez zbędnych wstępów więc, zapraszam więc do lektury kolejnego felietonu.

Zdążyliśmy się już chyba przyzwyczaić że co roku, zaraz po nowym roku odbywa się Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy. Wpisała się już na dobre w nasz poświąteczny krajobraz. W związku z powyższym chciałbym zwrócić uwagę na parę rzeczy, które na stałe już przylgnęły do tego przedsięwzięcia. Tak, znowu będzie nieco narzekania, jednak nie tyle co zwykle i nie będę się użalał tym razem nad sobą.

Zacznijmy od początku może. WOŚP nierozłącznie związane jest z osobą niejakiego Jerzego Owsiaka, zwanego potocznie Jurkiem. Osoba ta jest bardziej znana niż co poniektórzy prezydenci naszego sponiewieranego kraju. Bez wątpienia to pan Owsiak odpowiada za medialny sukces swojej Fundacji, głównie dzięki swojej żywiołowości i bezpośredniości, która w na początku lat 90 trafiła na podatny grunt. Był to przecież okres buntu, wyzwolenia uczuć i idei krępowanych i tłamszonych tyle lat przez ustrój socjalistyczny. Hasło "róbta co chceta" trafiło więc na glebę tak żyzną, że nawet ukraiński czarnoziem w owym czasie konkurować by z nim nie mógł i to bynajmniej nie z uwagi na to co wydarzyło się całkiem wówczas niedawno w niejakim Czernobylu. Społeczeństwo, zachłyśnięte demokracją, było więc skłonne do ofiarności. Dodatkowo na sukces kampanii złożyło się pewnie i to, że po raz pierwszy w powojennej Polsce osoba prywatna mogła zbierać fundusze i to na tak szczytny cel, jakim była pomoc chorym dzieciom (nie ukrywajmy, że cel w latach 1945-89 dość mocno zaniedbywany - zainteresowanych odsyłam do roczników statystycznych). Fundacja więc dzięki przemyślności jak i luzie swojego założyciela i szefa osiągnęła ogromny sukces, z roku na rok co raz to większy. Każdego kolejnego roku Fundacja biła swoje rekordy z poprzedniego Anno Domini. Finały Orkiestry stały się wydarzeniami medialnymi, ogromnymi przedsięwzięciami, w które inwestowano ogromne środki darczyńców.

Jak do tej pory dobrze. Byłoby pewnie i lepiej, gdyby tak zostało. Jednak mam wrażenie, że gdzieś po drodze cienka linia po której stąpał pan Owsiak została przekroczona. Mianowicie, kiedy ogłoszono, że Fundacja czerpie korzyści ze swojej działalności. Wiadomo, pensje dla stałych pracowników, jak i dla założyciela fundacji, utrzymanie lokali, sprzętu, energia elektryczna i cała reszta. Wówczas sporo ludzi tak naprawdę zastanowiło się, czy wrzucając pieniądze do puszki trafią one do chorych dzieci, czy też do kieszeni pana Owsiaka. Osobiście uważam takich ludzi za hipokrytów. Skoro pan Owsiak zajmował się tylko i wyłącznie Fundacją, to oczywiste raczej było, że musi jakoś też utrzymać siebie i swoją rodzinę. Dlaczego więc nagle podniósł się szum, że "Owsiak bierze kasę"? No cóż, niektórzy wolą patrzeć na świat przez różowe okulary i nie dostrzegać rzeczy oczywistych. Nie jestem zagorzałym fanem Owsiaka, ale z drugiej strony sądzić, że człowiek obracający co roku tak astronomiczną sumą pieniędzy nie uszczknie sobie choć skrawka na własne utrzymanie, jest czystym kretynizmem.

Aż dotąd nadal w porządku. Dochodzimy jednak do bardziej drażliwych spraw. Mianowicie sposobu w jaki zbierane są pieniądze. Wszędzie praktycznie jest to wolontariat. Nie mam nic przeciw wolontariuszom ani temu, że pan Owsiak korzysta z ich usług. Jeśli dobrowolnie godzą się na kilkugodzinne stanie na mrozie, śniegu (lub deszczu), to jest to tylko i wyłącznie ich sprawa. Idiotą też trzeba być, żeby nie wykorzystać darmowej, chętnej siły roboczej, kiedy sama się o to prosi. Chodzi natomiast o to, co dzieje się z tą kasą. Wiadomo, że co roku wolontariusze padają ofiarą napadów i kradzieży. Bardzo często jest to młodzież w wieku szkolnym, dorośli bardzo rzadko. Policji nie ma tyle, aby zapewnić bezpieczeństwo im wszystkim. Zdarzają się więc przykre incydenty, w których grupka młodych, ogolonych na łyso, zakapturzonych kretynów zabiera dzieciom lub młodzieży ich ciężko nazbierane puszki z pieniędzmi, nierzadko dorzucając gratis pobicie. Jeszcze gorzej, gdy to ci sami wolontariusze podkradają kasę ze swoich puszek. Nie ukrywajmy, społeczeństwo zmieniło się radykalnie. Coś co było nie do pomyślenia jeszcze 7-8 lat temu, teraz jest normą. I często więc trafiają do punktów zbiórki puszki naruszone, otwarte w których jest garstka pieniędzy. Reszta, wiadomo. Nie, nie, żadne chipsy, słodycze i cola. Papierosy, alkohol, narkotyki. Jeśli myślicie że 14 czy 15 latki nie mają o tym pojęcia to chyba się urodziliście wczoraj. Artyści też już się obudzili i o ile kiedyś nie brali pieniędzy za występy w Orkiestrowych imprezach, poczuli najwyraźniej, iż dość dojenia ich za friko i żądają honorariów. Zrozumiałe, acz znajdą się tacy co stwierdzą, że "powinni robić to za darmo". Nie powinni. Mogą, jeśli chcą. Jeśli nie, to ich sprawa i tak na przykład w moim mieście nie zagra nikt, bo Urząd Miasta uniósł się honorem i żadnych środków artystom nie da, choć bez wątpienia ich obecność w miejscowym domu kultury spędziłałby więcej ludzi skłonnych do rozstania się z zawartością swojego portfela.

Niestety, zaufanie publiczne do WOŚP spada. Pan Owsiak też wyświadczył sobie poniekąd niedźwiedzią przysługę, otwierając telewizję Owsiak TV (swoją drogą, ciekawe nie dlaczego WOŚP TV albo cuś). Pochłania ona sporo środków, które mogłyby zostać przeznaczone na pomoc dzieciom a o Orkiestrze jest i tak co roku głośno, tak w telewizji publicznej jak i komercyjnej a nawet zagranicznej, gdyż Orkiestra jest ewenementem na skalę światową. Po co więc Owsiak TV? Nie wiem. Pomijam też fakt, że dostęp do niej jest bardzo ograniczony. Co roku coraz więcej ludzi zamiast na pomoc WOŚP woli przeznaczyć środki na pomoc bezpośrednią. Nie zrozumcie mnie źle. Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy to nadal wspaniałe przedsięwzięcie z jak najbardziej szczytną ideą. Sam wrzucam pieniądze do puszki i nie czynię tego z obowiązku lub tego że "ludzie patrzą". Po prostu czuję, że w ten sposób robię coś dobrego, i ktoś dzięki tej mojej skromnej cegiełce ma szansę na normalne życie. Chodzi tylko o to, że Orkiestra zmierza w niekoniecznie dobrym kierunku a pan Owsiak powinien popracować nad wizerunkiem publicznym Orkiestry, miast skupiać się na komercyjnym jej sukcesie albo już wkrótce będzie musiał myśleć raczej o tym, skąd wziąć przyczepę dobrego czarnoziemu i parę kilo nawozu, bo jego hasła już nie wydają tak obfitych plonów jak niegdyś.

PS: A na zakończenie zagadka. Skoro tylu sponsorów się w to co roku miesza i tak astronomiczne sumy są przekazywane na samą organizację imprezy, to czemu nigdy producenci w/w sprzętu medycznego się nie dorzucą do puli? Zawsze mnie to ciekawiło...

PPS: /flame off w komentach pls... Jeśli masz drogi czytelniku/czytelniczko inne zdanie to naprawdę nie trzeba walić wulgami na prawo i lewo żebym się ustosunkował do Twojej wypowiedzi.