środa, 7 października 2009

Nauczyciel - zawód idealny

Jak już zapewnie zdążyliście się przekonać z poprzednich wpisów jestem osobą cyniczną, przesiąkniętą sarkazmem i ogólną niechęcią do niesprawiedliwości tego świata. Niniejszy wpis nie będzie wcale różny od poprzednich, pełnych narzekań na niedolę i cierpienie, której dane mi doświadczyć. Jeśli są tacy, którzy znajdują masochistyczną przyjemność w czytaniu moich wypocin to zapraszam do lektury.

Jeśli przeczytaliście tytuł (tak, to coś na górze wywalone tłustym, dwudziestopikselowym fontem) to już chyba wiecie o czym to mniej więcej będzie. Tekst ten będzie zarówno narzekaniem jak i uświadamianiem co poniektórych (w każdym razie tych co jeszcze zaglądają na mojego szmatławego bloga) o tym że zawód nauczyciela nie jest wcale taką łatwą i przyjemną fuchą jaką mógłby się wydawać. Wręcz przeciwnie. Ale po kolei…

Jestem od niedawna nauczycielem w pewnym gimnazjum. Zachowajmy anonimowość tegoż, gdyż moja skóra jest mi jeszcze cenna, tak samo jak mizerne pieniążki, które co miesiąc wędrują na moje konto i dość zabawnie figurują w moim PIT-cie jako „wynagrodzenie”. Zacznijmy może tę martyrologię od tegoż właśnie „wynagrodzenia”. W społeczeństwie jest żywe przekonanie iż nauczyciel praktycznie nie robi nic a zarabia kokosy. Nie wiem skąd pojawiają się w opinii publicznej takie banialuki… Razem ze znajomymi teoretyzujemy iż mogły zostać wymyślone przez nieprzychylnych szkole uczniów (w każdym wieku) którzy w Internecie robią za forumowe autorytety. Potem wiadomo, taki nierozgarnięty, nieoczytany Kowalski czyta forum i, jak to zgrabnie określają Brytyjczycy, „for granted” bierze takie bzdury za najświętszą prawdę, zupełnie tak jakby to była sama Konstytucja tudzież Biblia, Koran czy inna święta księga. Trafia wówczas etatowego nauczyciela szlag i krew jasna zalewa, bo kpiny tego rodzaju szybko przedostają się do informacyjnego krwioobiegu i szybko zatruwa organizm. Do wiadomości wszystkich: nauczyciel nie zarabia na rękę trzech tysięcy złotych miesięcznie. Ogromna większość z nas może co najwyżej pomarzyć o wyżej wymienionej sumie. Dla początkującego nauczyciela (nauczyciela stażysty, nie mylić z typowym stażystą, jest to tylko nazwa stopnia awansu zawodowego) suma ta ledwo przekracza 1000 zł. Więcej zarabia średnio wykwalifikowany murarz, tynkarz czy inny akrobata. I nie potrzebował do tego minimum 3 lat studiów, pracy dyplomowej (i ewentualnie całkiem sporej kasy jeśli studia były płatne) no i jest te 3 lata do przodu, bo zarabiał pieniążki kiedy my jeszcze siedzieliśmy w ławkach. Owe trzy tysiące natomiast zarabiać może nauczyciel dyplomowany, a i to dopiero wówczas jeśli weźmie sobie jakieś półtorej etatu. A ci z Was którzy myślą że co za problem zostać nauczycielem dyplomowanym to jest to minimum 5 lat pracy zawodowej z liczbą koniecznych do wypełnienia i przedstawienia papierków zwiększającą się w stopniu wykładniczym. Pensją niekoniecznie.

Etat… No temat rzeka praktycznie. Ludzie uważają że nasz etat wynosi 19 godzin w tygodniu. Mają rację w takim stopniu jak człowiek który twierdzi że pingwiny żyją w Arktyce. 19 godzin jest bowiem liczbą godzin które spędzamy w klasach z uczniami. Dlaczego owe autorytety nie biorą pod uwagę godzin które spędzamy na pisaniu wszelkich planów, wypełnianiu dzienników, tworzeniu i sprawdzaniu klasówek, wypełnianiu tony notatek służbowych czy realizowaniu planu rozwoju zawodowego? Papierkowa robota, fakt, ale w innych instytucjach za taką właśnie papierkową robotę się płaci całą pensję. Dlaczego więc nikt nie bierze pod uwagę tego że my też siedzimy w papierkach? Na dodatek najczęściej w domu, bo przecież na przerwach też pełnimy dyżury czy zajmujemy się innymi papierkami. Nikt też nie bierze chyba pod uwagę tego, że nauczyciel musi PRZYGOTOWAĆ się do zajęć. Jest to czas jaki poświęcamy naszej pracy w domu. I nikt nam za to nie płaci. Politycy mówią otwarcie, że nauczyciel spędza w pracy tyle czasu ile każdy inny przeciętny pracownik, czyli docelowo około 40 godzin w tygodniu. I to w samej szkole. A gdzie są godziny, o których napisałem wyżej?

A nasza praca? Żadna sielanka o której tak głośno na forach i w co bardziej szmatławych gazetach (prym wiedzie „Fuckt”). Często mamy do czynienia z uczniami agresywnymi, z zachowaniami patologicznymi, osobnikami, którzy w wieku 15 lat już stoją w konflikcie z prawem. Na dodatek owo prawo jest tak nieudolnie sformułowane, że o ile uczniowi wolno wiele, to nauczycielowi praktycznie nic. Nie wolno nam ucznia obrazić, krzyczeć na niego, a już nie daj Boże jeśli któryś z nas użyje wobec ucznia siły fizycznej (choćby w celu rozdzielenia bijących się na przerwie uczniaków); prokurator murowany, zwłaszcza jeśli trafi się rodzic święcie przekonany o świętości swojego synalka, który przecież dobrze wie kiedy i jaką odegrać scenkę. Tak zwana załamka. Jest jeszcze gorzej (!) jeśli uczeń ma zaświadczenie z poradni psychologiczno-pedagogicznej (PPP) o upośledzeniu. Jest to tak samo naciągane jak różniaste papierki związane z dysleksjami, dysgrafiami czy innym dysmózgowiem. Uczniowie tacy mają obniżone wymagania jeśli chodzi o wiedzę i umiejętności a na dodatek są praktycznie nietykalni w oczach prawa. Jeśli więc osobnik z w/w papierkiem da w przysłowiowy ryj nauczycielowi to w sądzie i tak zostanie uniewinniony, „bo on przecież nie chciał, ręka mu sama poleciała”. Ośrodki opiekuńczo wychowawcze są już natomiast tak przepełnione, że na miejsce trzeba czekać latami a dla nas spędzenie 45 minut na lekcji z takim kretynem/debilem/bandytą (niepotrzebne skreślić) jest już praktycznie ponad siły.

Jestem przekonany iż większość z was już po powyższym ma mieszane uczucia co do wykonywanego przez nas zawodu. To jeszcze i tak nie wszystko. W moim konkretnym przypadku dochodzi do tego szanowna pani dyrektor (bez inwektyw…). Nie wiem jak wytłumaczyć motywy jej postępowania ale wygląda na to, iż dla niej najwyższą wartość stanowi papierek, który wpina do akt a nie człowiek. Jest to jednak temat na osobny felieton, który miejmy nadzieję powstanie jeszcze zanim Wasz szanowny trafi to szpitala w którym okna są zakratowane a drzwi nie mają klamek.

PS: Zainteresowanym oświadczam iż jeśli tylko znajdę lepszą (czyt: jakąkolwiek inną) pracę to natychmiast się stamtąd wynoszę. Jeśli nadal są tacy, którzy chcieliby zostać nauczycielami to chętnie się zamienię i przejmę po Was wakat, jeśli Wy weźmiecie mój.

9 komentarzy:

  1. człowiek to albo osobowość, albo zbiór cyferek w kolumience. niektórzy wolą przypadku jednostkowe, jednak oni nie lubią pracy w większej grupie ludzi. ci którzy wolą patrzeć na ludzi jak na takie kolumienki, wolą statystykę od etycznego podejścia do życia. ludobójstwo dla nich nie znaczy nic, dopóki nie tyka najbliższych.

    tak wiem, czułem to w kościach, że to nie jest praca na moje nerwy. nie jestem kobietą o masochistycznych preferencjach, która [nie chce/nie może] mieć własnych dzieci, więc zaprowadza swoje porządki, pokazuje swoją władzę przed grupą matołów, o których, notabene, rodzice zapominają, żeby im coś o życiu powiedzieć... poza faktem, że "żeby mieć dziewczynę, to musisz zarabiać kasę, bo ona będzie chciała kiedyś mieć dziecko".

    praca nie na moje nerwy, jestem na to zbyt wrażliwy... w końcu po trosze artystą jestem ;p.
    nie chcę wiedzieć w jaki sposób dochodzi się do takiego psychostanu, żeby pisać felietony o takiej treści, jednak pewne jest jedno. metodyka nauczania jezyka angielskiego to nie przysposobienie obronne, więc można się nauczyć aktywizować klasę, jednak klasa (szczgólnie w gimnazjum) przeważnie jest na tyle aktywna, że nie potrzebuje już nauczyciela; wraz z jego przedmiotem.

    np. teraz jak studiuję język niemiecki, dochodze do wniosku, że do wszystkiego w życiu trzeba dojrzeć. szkoła, jako instytucja powinna być albo dla chętnych dojrzalszych ludzi, albo dla wybranych, reszta powinna być sprowadzona do jakichś ośrodków pracy o ostrzejszym rygorze (coś jak obozy koncentracyjne, jednak z zasadami demokracji). po ptzreściu takiego ośrodka osoba będzie mogła albo pójść do pracy, albo wybrać szkołę, jeżli tylko jej osobowość na to pozwala. w szkole potrzebna uczniowi jest pokora, której na co dzień jak na lekarstwo. ludzie nie rozumieją siebie, a przez to nie rozumieją co robią na danych miejscach (szczególnie jeżeli są niewłaściwie ukształtowanymi pod psychologicznym kątem widzenia dyrektorami ważnych placówek).

    co do nadgodzin, to TAK. n-l to profesja, która wymaga całkowitego poświecenia się innym ludziom, wraz z wolnym czasem. dlaczego zarabiają tak mało? po pl to kraj chachmętu ;p

    OdpowiedzUsuń
  2. Smutno mi się robi, jak sobie pomyślę, że większość mojej rodziny pracuje jako nauczyciele :(
    No i pewno mógłbym załamać ręce ale... na chuj? Rodzice powiedzieli jasno "jeśli zostaniesz nauczycielem, to cię wyrzucimy z domu" :) I tyle.
    Pamiętajcie ludu kochany - NIGDY, PRZENIGDY, nie zostawajcie nauczycielami w Polsce. Możecie nimi zostać TYLKO w innych krajach, gdzie pensje i szacunek dla tegoż zawodu są HOHOHO i jeszcze lepsze. A tutaj? Jeśli nie jesteście masochistami to lepiej omijajcie ten zawód z daleka.
    PS. Dobry felieton (artykuł?). Jak zawsze.
    PS2. Żebyś ty mógł chociaż w liceum pracować i zrejpować to i owo :3

    OdpowiedzUsuń
  3. @/sz/: nic dodać nic ująć.
    @Haku: pracuję dopóki nie ma nic innego, potem GTFO. A co do liceum, to sam wiesz najlepiej żem jest szczęśliwie zajęty, więc żadne rejpwanie w grę nie wchodzi ;) Poza tym trend u młodzieży idzie teraz głównie emolaski i inne blachary, które idą w świński blond i ostry makijaż a to jest wręcz odrażające...

    OdpowiedzUsuń
  4. huhu - Pan nauczyciel - moja szacowna małżonka również.
    1) Powiem tak - ona to robi, bo kocha uczyć dzieci i pomimo tych warunków w jakich przyszło jej pracować cieszy się z tego do czego doszła i żyje zadowolona ponieważ może się spełniać w pracy.. - za 1200 na rękę (na szczęście jestem w odwodzie, że się tak wyraże) - na początku nie zarabiała nawet 900PLN.
    2) Życze Ci abyś w swoim przyszłym zawodzie odnalazł siebie - nie ma nic gorszego niż robić to do czego się nie zostało stworzonym.
    3) Trzymam kciuki za zdrowy rozsądek naszego narodu i za ograniczenie niekompetencji, kolesiostwa, cwaniactwa i innych mało chwalebnych przywar, które w dużym stopniu nie pozwoliły do tej pory na przeprowadzenie zmian w szkolnictwie.
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  5. 1) Naprawdę jej zazdroszczę, bo ja się w owej pracy raczej nie spełnię. W każdym razie nie ucząc na obecnym poziomie (gimnazjum)
    2) Kiedyś mi się wydawało że właśnie do tego jestem stworzony. No ale cóż, kończyłem podstawówkę wieki temu, a wtedy to wszystko wyglądało inaczej i dzieciaki też miały więcej szacunku do nauczyciela.
    3) Niestety, zmiany były, ale na gorsze. Chociażby cofnięcie wcześniejszych emerytur. Wzięli normalnie skurczybyki z dnia na dzień wydłużyli wiek emerytalny dla nauczycieli. Pracuję z jedną taką nauczycielką, dwa lata jej brakowało do emerytury jak weszła ustawa i haruje dalej biedna kobiecinka. Niby wojakom i policjantom też cofnęli, ale dopiero tym, co w tym roku poszli do szkół oficerskich. Czyli już zatrudnieni i studenci 2 roku nadal dostaną emeryturę na starych warunkach. Pozostaje mieć nadzieję, że w końcu ktoś się obudzi i dostrzeże w jakich śmiesznych warunkach przyszło nam pracować (w Niemczech czy UK nauczyciel to za 1200 euro/funtów w życiu nie poszedłby uczyć)

    Serdeczne pozdrowienia dla szanownej Żony, koleżanki po fachu.

    OdpowiedzUsuń
  6. Mnie zawsze zastanawiało, jak to jest, że inteligentni, wykształceni ludzie godzą się na uprawianie mało satysfakcjonującego i prestiżowego zawodu za głodowe stawki.

    W gimnazjum aniołkiem może i nie byłem, ale względem nauczycieli miałem zasadę "Nie dowalaj im - i tak już mają przesrane".

    OdpowiedzUsuń
  7. Wiesz Misiael, to z tym zastanawianiem się jest już nas co najmniej dwóch...

    W sumie to i tak nie powinienem narzekać, praca w dobie kryzysu jest, dach nad głową też...

    Odpukać

    OdpowiedzUsuń
  8. A ja siedzę na pedagogice i rozmyślam...

    Tak, nauczyciele mają strasznie nieciekawą sytuację. Dlatego wybrałem sobie specjalizację ograniczającą mnie do wychowywania dzieci do 3 klasy podstawówki. Takie miłe ograniczenie, bo w tym wieku nie ma jeszcze tzw. "ważniaków". Do gimnazjum nie poszedłbym nigdy, nawet za 3 tys. zł. Ot, wiem z moich lat młodości co to za miejsce.

    Powodzenia, stary. Ja kończę pisać licencjat i uciekam studiować rysunek.

    OdpowiedzUsuń
  9. Studiuję polonistykę, ale mniej więcej dzięki takim radom zrezygnowałem ze specjalizacji nauczycielskiej:)

    OdpowiedzUsuń

Komentarze nie na temat będą usuwane.