czwartek, 11 grudnia 2014

Piętnaście kiloton strachu

Po ostatnich wydarzeniach na Ukrainie strach znów sparaliżował Polskę. Tym razem to nie rosyjskie czołgi grają pierwsze skrzypce, ale jedna z ukraińskich elektrowni jądrowych. Panika szybko rozprzestrzeniła się na większość dużych miast, z aptek zniknął płyn Lugola a ulice opustoszały niczym w Święto Flagi. Norma.

Streśćmy szybciutko co się stało na Zaporożu. Otóż jeden z przyrządów pomiarowych transformatora służącego do zasilania samej elektrowni wyłączył się, przez co wygaszono cały blok - sam reaktor nie potrzebuje elektryczności żeby działać, natomiast masa osprzętu, pomp, komputerów i czujników już tak. Zrzucono więc do reaktora pręty sterujące, żeby wujek uran poszedł sobie grzecznie spać, bo wtedy można go zostawić bez dozoru. Jednak głęboko zakorzeniony w naszej polskiej świadomości strach przed wszystkim co "atomowe", "nuklearne" czy "jądrowe", spotęgowany sporą dawką niewiedzy produkuje właśnie takie kwiatki jak w ostatni piątek.

No właśnie, niewiedza. Ignorancja w dziedzinie pozyskiwania energii z rozpadu promieniotwórczego jest ogromna. Wszystkie mniej chlubne epizody z historii zabawy Homo Sapiens materiałami rozszczepialnymi bledną przy braku pojęcia przeciętnego obywatela o temacie. Pomińmy polityczne aspekty niechęci stawiania elektrowni jądrowych w Polsce, bo nie trzeba (mam nadzieję) nikomu tłumaczyć, że Rosji nie na rękę byłby sąsiad niezależny od ich dostaw gazu, a Stanom Zjednoczonym ktokolwiek gwiżdżący sobie na petrodolary, mimo tego, że oba kraje od energii atomowej nie stronią. Ot, przeciętny Kowalski na dźwięk słowa "atomowy" powinien chować się pod stół albo do piwnicy i czekać na charakterystyczny grzybek na horyzoncie. Skupmy się więc na tym, skąd się ta ignorancja bierze.

Wszystkie pokolenia boją się energii pochodzącej z rozpadu jąder ciężkich pierwiastków. Naszych dziadków i ojców straszono nuklearnym holokaustem, który amerykańskie, kapitalistyczne świnie miały zgotować ludowi pracującemu miast i wsi. Bo tak. Bo zrzucili wtedy, zrzucą i teraz. Nieco starsi pewnie pamiętają awarię w Czernobylu. Nie nazwano jej wówczas katastrofą, by wspomniany lud pracujący miast i wsi nie kłopotał się takimi trudnymi sprawami jak skażenie promieniotwórcze, białaczka czy wady płodów. Nawiasem mówiąc, Czernobyl, najgorsza rzecz jaka kiedykolwiek wydarzyła się w historii atomistyki, była jednocześnie jedną z najlepszych (po drugiej wojnie światowej) dla przemysłu tworzącego gry komputerowe. Wracając do sprawy, kolejną porcję obaw dostarczyli nam nasi przyjaciele z Wysp Japońskich, bo nie przyszło im do głowy, że stawianie reaktorów jądrowych na terenach wybitnie aktywnych sejsmicznie może nie być najlepszym pomysłem.

Jak sobie Kowalski poczyta o tym wszystkim, to zapomina, że prawdziwy reaktor nie wybuchnie niczym Little Boy nad Hiroshimą. Zwyczajnie nie jest w stanie. Ba, cywilna, ciśnieniowodna elektrownia, która spowodowała piątkową panikę nie byłaby nawet w stanie sama się wysadzić w powietrze jak jej militarna, grafitowa poprzedniczka spod Prypeci, gdyż opiera się na zupełnie innym typie reaktora. Najgorszą rzeczą jaka może się z nią stać, to wyczerpanie paliwa - bo wtedy trzeba tam wejść, wyciągnąć zużyty uran i wsadzić nowy. Wszystkie reaktory na świecie są obecnie budowane z takim marginesem bezpieczeństwa, że choćby jutro rasa ludzka zniknęła z powierzchni ziemi to nigdzie nic nie wybuchnie. Po prostu się wyłączy. Jak już jesteśmy przy wybuchach, to pod tym względem przeciętna elektrownia węglowa przypomina fajerwerk gotowy do odpalenia. Hałdy węgla, a więc i pyłu węglowego, zalegające na sporym terenie mimo stosowanych środków bezpieczeństwa stanowią poważne ryzyko samozapłonu, jeśli pozostawi się je zbyt długo samym sobie. Produkty spalania to z kolei przynajmniej tyle popiołu ile spalono węgla i mnóstwo fajnego dymu z całkiem pokaźną listą substancji trujących i rakotwórczych. Ale to tylko węgiel, babcia od lat sypie do kaflowego i nic...

No i nasze kochane media. Przyznam się szczerze, gdybym był udziałowcem bądź właścicielem jednej z polskich stacji (dez)informacyjnych, chyba bym się zonanizował z radości na wiadomość o piątkowym zajściu na Zaporożu. Nie trzeba nawet zbyt mocno naginać faktów, wystarczy wspomnieć o "awarii w elektrowni jądrowej", rzucić parę hasełek o Czernobylu i Fukushimie i mamy panikę oraz ludków przylepionych do ekranu, gorączkowo wyczekujących wieści o rozwoju sytuacji. Słupki idą w górę, ceny akcji rosną. Dorzućmy jeszcze reportaż o historii atomistyki, skupiając się na broni jądrowej; pokażmy obrazek z Hiroshimy, jak już jesteśmy przy temacie, ludek i tak to kupi. Takie darmowe piętnaście kiloton strachu.

Zakończę pozytywnym akcentem: nad Polską nie było, nie ma i nie będzie radioaktywnej chmurki od której dzieciom wyrosną trzecie rączki i druga główka. Co do dzieci wychowanych w Bełchatowie, już nie jestem taki pewien.

czwartek, 4 grudnia 2014

Za długie; nie czytałem!

Każdemu zdarzy się kliknąć, podpisać albo w inny sposób zatwierdzić jakiś dokument czy inną umowę bez czytania, zwłaszcza, jeśli jest to umowa licencyjna oprogramowania czy coś w ten deseń. Dzisiaj jednak zajmiemy się Facebookiem, i choć lista absurdów jest o wiele dłuższa, to jak się sami przekonacie, mam powody by skupić się tym razem jedynie na dwóch przypadkach, gdzie poświęcenie pięciu minut na przeczytanie/doczytanie informacji uchroniłoby użytkowników przed kompromitacją.

Jedną z tych kwestii, które najbardziej mnie bawią, przy okazji drażniąc, to sprawa prywatności danych i treści publikowanych na portalu. Konkretnie chodzi mi o pojęcie użytkowników co do zasad tej prywatności. Mówię tutaj o wysypie starego jak sam Facebook łańcuszka o "nieżyczeniu sobie wykorzystywania swoich danych", namiętnie wklejanego od momentu, gdy FB niedawno ogłosił pewne zmiany prywatności. Najśmieszniejsze, przynajmniej dla mnie, jest to, że zmiany te dotyczą jedynie sposobu w jaki FB będzie te dane przetwarzał, serwując nam reklamy w sposób bardziej zbliżony do Google. Oczywiście dla niektórych użyszkodników dwie strony to ściana tekstu nie do przebicia, a wspomniana w tytule mentalność "tl; dr" prowadzi właśnie do takich kwiatków jak opisany powyżej. Jeszcze zabawniejsze jest powoływanie się na konwencję berneńską, ustanowionej notabene w roku 1886, która dotyczy jedynie dzieł artystycznych i literackich, a śmiem twierdzić, że takich na Facebooku jest jak na lekarstwo. Rozszerzona wersja "oświadczenia" dodaje jeszcze z grubej rury Statut Rzymski - czyżby użytkownicy myśleli, że postawią Zuckerberga przed Międzynarodowym Trybunałem Karnym za wykorzystanie ich własności (pseudo)intelektualnej?

Ok, powiem raz i dobitnie tym, którym nie chce się, bądź nie umieją przeczytać nic dłuższego niż instrukcja obsługi tostera: możecie sobie wklejać jakie tylko oświadczenia przyjdą wam na myśl, powołując się na dowolne przepisy prawa i jakie chcecie trybunały.  Prawda wygląda następująco - zakładając konto w serwisie Facebook zaakceptowaliście regulamin świadczenia tej usługi (przeczytaliście go, prawda? PRAWDA?). Dla tych, którzy niekoniecznie to uczynili, punkt drugi, paragraf pierwszy: Udostępnianie treści i danych użytkowników:

"W przypadku treści objętych prawem własności intelektualnej (IP, ang. intellectual property), takich jak zdjęcia i filmy, użytkownik przyznaje nam poniższe uprawnienia zgodnie z wprowadzonymi przez siebie ustawieniami prywatności i ustawieniami aplikacji: użytkownik przyznaje nam niewyłączną, zbywalną, obejmującą prawo do udzielania sublicencji, bezpłatną, światową licencję zezwalającą na wykorzystanie wszelkich treści objętych prawem własności intelektualnej publikowanych przez niego w ramach serwisu Facebook lub w związku z nim (Licencja IP). Licencja IP wygasa wraz z usunięciem przez użytkownika treści objętych prawami własności intelektualnej lub konta, o ile treści te nie zostały udostępnione innym osobom, które ich nie usunęły."

W dużym skrócie: piszta co chceta, FB ma prawo robić z danymi i publikowanymi informacjami co mu się żywnie podoba tak długo, jak jesteście użytkownikami serwisu. Jeśli podniosą się jeszcze jakieś głosy sprzeciwu, to przypomnę, że nie, nie macie za wiele do gadania, nie płacicie Facebookowi ani grosza za korzystanie z usługi, więc nie bardzo rozumiem jakim prawem pojawiają się jakieś dziwne wymagania? Facebook świadczy wam usługę określoną jasnym i krótkim (wierzcie mi!) regulaminem, w zamian dostając od was dane pozwalające skuteczniej sprzedawać reklamy. Proste? Chyba tak, choć dziwi mnie jak niewiele osób pojmuje fakt, że jednostronne oświadczenia nie mają żadnej racji bytu, o jakiejkolwiek mocy wiążącej nie wspominając. Jeśli wsiadacie do pociągu/autobusu to też wolno wam zmienić regulamin przewoźnika, bo nosicie w kieszeni jakieś tam oświadczenia? Zajmuję dwa siedzenia, bo tak? Kierowcy się nie podoba, to go jeb na stos? Albo do Trybunału w Strasburgu? Na pocieszenie dodam, że Google jest nawet lepsze w pozyskiwaniu Waszych danych niż FB, a nawet sobie z tego nie zdajecie sprawy.

Druga sprawa, którą chciałem poruszyć, a która moim skromnym zdaniem jest jeszcze bardziej komiczna, to masa osób pultających się, że dostaje milion zaproszeń i powiadomień z gier od swoich znajomych. Wklejają zdjęcia i posty, których treść przeważnie zawiera się w sformułowaniu: "ta osoba nie gra w gry", nierzadko marnując nawet przestrzeń na tzw. zdjęcie w tle, które przecież można lepiej spożytkować niż na zrobiony w Paintcie, spikselowany obrazek ze strzałką. Odgrażają się przy okazji tym, którzy mają czelność wysyłać im te zaproszenia, że usuną ich ze swojej listy znajomych, jeśli nie przestaną wysyłać im tychże zaproszeń.

Wyjaśnijmy sobie najpierw mechanizm powiadomień i zaproszeń: gracze nie wrzucają tych postów ani nie wysyłają tych zaproszeń sami. Robi to za nich aplikacja, której nieporadny użytkownik dał takie a nie inne uprawnienia, bądź nie zmienił ich później. Winny, prawda? Może i tak, ale ilu użytkowników tak naprawdę zwraca uwagę na regulaminy i uprawnienia, zanim kliknie na przycisk "Akceptuję"? No tak, powtarzam się, było przy sprawie prywatności. Poza tym, drodzy użytkownicy, jeśli kilka postów o tym, że ktoś osiągnął 666 poziom w Bąbel Saga albo zaproszenie do zagrania w Młot Wars jest dla was wystarczającym powodem, by usunąć kogoś ze swojego grona znajomych, to może nie powinien się on tam w ogóle znaleźć? A jeśli nie macie odwagi powiedzieć takiej osobie, żeby coś zrobiła ze swoimi ustawieniami prywatności, to dwoma kliknięciami możecie na stałe zablokować dowolną aplikację - żadnych więcej powiadomień, zaproszeń, ślubów, pogrzebów...

Podsumowując, to tylko dwa z wielu kwiatków z jakimi mam do czynienia codziennie, korzystając z Fejsa. Zebrałoby się tego o wiele więcej, ale te dwa ewidentnie wiodą prym w swojej komiczności i jeśli napiszę więcej, to zrobi się tl;dr - patrz wyżej. Malkontentom pozostaje jedynie usunięcie konta na FB, bądź siedzenie cicho i zgrzytanie zębami na tych podłych ludzi zaśmiecających im newsfeedy powiadomieniami z gier i na Zuckerberga stale czychającego na ich dane osobowe. Jeszcze, nie daj boże, weźmie na nich kredyt w Providencie!

czwartek, 27 listopada 2014

Feminazizm - plaga trzeciego millenium?

Dzisiaj, po kilkuletniej przerwie rozpoczniemy z grubej rury. Feminizm, gender i tematy pochodne nie schodzą ostatnio z piedestału popularności, więc i temu blogowi nie zaszkodzi wskoczyć na ten wóz i skorzystać na chodliwości tematu. Tym bardziej, że jest o czym pisać.

Wydawałoby się, że w dwudziestym pierwszym wieku, w krajach wysoko rozwiniętych mamy już raczej od dłuższego czasu równouprawnienie płci. Otóż najwyraźniej nie. Nasza europejsko-amerykańska kultura, że tak pozwolę sobie ją nazwać, jest kulturą gwałtu, ucisku i wykorzystywania ofiar przemocy seksualnej. Przemocy nie fizycznej, ani nawet werbalnej. Kobiety - bo należy dodać, to tylko one są i mogą być ofiarą gwałtu - są gwałcone codziennie, poprzez nasze seksistowskie, mizoginistyczne, naładowane testosteronem codzienne życie, telewizję, reklamy, cokolwiek. Mężczyźni nie marzą o niczym innym jak tylko o dominacji nad słabszą płcią, całymi dniami nie robią nic innego prócz prezentowania swojej wyższości i dominacji nad biedną, bogu ducha winną kobietą, pokazując jej, gdzie jest jej miejsce i dając do zrozumienia, że ten niewerbalny, niefizyczny gwałt może w dowolnej chwili przeobrazić się w ten prawdziwy, a ona nic nie może z tym zrobić.

Kupy się nie trzyma? Wiem. Dlatego od początku. Odchodząc od samego tematu równouprawnienia, bo tutaj zdania są podzielone czym ono jest i do jakiego stopnia jest możliwe w różnych sferach społecznych i zawodowych, chciałem się skupić na tym, co pchnęło "feminizm" w kierunku takiego, dość głupkowatego, radykalizmu. Musimy sobie uświadomić, że istnienie feminizmu nie jest niczym złym, jeśli faktycznie dąży do równouprawnienia. Tutaj natomiast mamy do czynienia z syndromem ofiary. Mężczyzna nie może, ba, nie powinien mieć nawet prawa do decydowania o tym co wolno mu powiedzieć, jak się zachować, w co ubrać, bo przecież w ten sposób jest to "gwałt" na kobiecie, jak choćby ostatnio sprawa nieszczęsnej koszulki ozdobionej komiksowymi wizerunkami pań, która dla pewnej niedorobionej dziennikarzyny okazała się ważniejsza, niż dokonanie niemożliwego, czyli lądowania próbnika na komecie.

Skąd to się bierze? Moim zdaniem po prostu stąd, że ruch feministyczny zwyczajnie, przepraszam za sformułowanie, nie ma jaj. W krajach rozwiniętych co się dało zrobić już zrobiono - nie ogranicza się kobietom dostępu do zawodów, do edukacji, do czegokolwiek. Sporo krajów przyznało im także prawo do legalnej aborcji. Rozsądnym krokiem byłoby skierowanie się teraz, na przykład, na Bliski Wschód by tam głosić ideały równouprawnienia. Nie muszę chyba nikomu tłumaczyć jakim osiągnięciem byłoby zaprowadzenie tam takiego porządku rzeczy. Prawda jest jednak taka, że mało która z pań obwieszonych transparentami o mizoginii odważy się jechać do Arabii Saudyjskiej by tam głosić swoje hasła o równości. Co im zostaje? Rozwiązać ruch albo zacząć doszukiwać się innych przejawów męskiej dominacji i ucisku kobiet w swoim kraju. Stąd wziął się kult gwałtu w kręgach feministycznych. Działa to mniej więcej w ten sposób - ofiara gwałtu (tego prawdziwego) w kręgach feministycznych obrastała w niemal boską otoczkę, jest pocieszana, głaskana, pokazywana jako przykład męskiej dominacji wszystkim niedowiarkom i służy za żywy dowód słuszności istnienia feminizmu. Jako że liczba gwałtów w krajach rozwiniętych gwałtownie (heh) spada, trzeba zacząć szukać innych form "gwałtu". Przecież mężczyzna może zgwałcić kobietę nawet nie dotykając jej, prawda? Zdjęcia modelek w magazynach dla kobiet? Gwałt! Mecz piłki nożnej w TV? Gwałt! Facet w garniturze? Jakżeby inaczej, gwałt. Wracając jeszcze do wspomnianej wcześniej ofiary tego prawdziwego gwałtu, to przeżywała ona po pewnym czasie kolejne potężne załamanie, gdy zdawała sobie sprawę, że jej los tak naprawdę żadnej z feministek nie obchodził. Była jedynie narzędziem służącym do udowodnienia czyichś racji. Smutne? Tak. Prawdziwe? Nawet jeszcze bardziej.

Na swoją obronę dodam, że nie jestem przeciwnikiem równouprawnienia. Jestem przeciwnikiem feminizmu, coraz częściej nazywanego zresztą feminazizmem - skojarzenia z ustrojem totalitarnym nasuwają się same - bo szkodzi on w równym stopniu obecnemu równouprawnieniu jak i tym, którzy starają się je wprowadzić tam, gdzie naprawdę go brakuje. A "wojowniczkom klawiatury" wszem i wobec piszących o "kulturze gwałtu", którym w tyłkach się przewraca od nadmiaru dobrobytu powinno się odciąć dostęp do Internetu i wysłać jako aktywistki do Rijadu. Będą wtedy mogły z czystym sumieniem powiedzieć, że miały rację.

wtorek, 16 listopada 2010

Kibic Apokalipsy

Witam w kolejnym, odcinku mojego felietonu. Dość nieregularnego, fakt, lecz wciąż żywego. Dzisiaj będzie nieco o mnie samym, lecz mimo wszystko znajdziecie sporą dawkę materiałów przyprawiających każdego normalnego człowieka o szybsze bicie serca i podwyższone ciśnienie. I to bynajmniej nie dlatego, że gdzieś w artykule będą cycki (jak ktoś koniecznie już musi, to proszę bardzo: KLIK!.) Wracając do sedna sprawy...

Ostatnio zauważyłem, że bardzo zajmuje mnie myśl, co stanie się z nami/światem/gospodarką w obecnej sytuacji, gdzie idioci do spółki z pieniądzem rządzą światem. Nadchodzący upadek światowych gospodarek, wyciek ropy w Zatoce Meksykańskiej czy kończące się rezerwy zasobów naturalnych wywołują u mnie uśmiech zaciekawienia na twarzy. Powiem więcej, wydarzenia te zaczynają mnie nawet bardzo cieszyć. Zanim ktoś jednak posądzi mnie o skłonności psychopatyczne czy utratę instynktu samozachowawczego powinien się zastanowić nad dalekosiężnymi skutkami takiej czy innej katastrofy. Bowiem czy tak naprawdę po burzy nie przychodzi czyste niebo?

Zacznijmy skromnie i od naszego podwórka: chwiejące się filary systemu emerytalnego w Polsce, którym zarządza wszechwładny ZUS (Zakład Utylizacji Składek). Jak powszechnie wiadomo, ZUS utrzymuje się na powierzchni niczym dziurawa łódź, do której wlewa się woda, w której kolejni emeryci, czekające na swoje składki rokrocznie wiercą kolejne otwory. Z łódki tej wszystkimi siłami wypompowują wodę pracujący, którzy swoje pieniądze przeznaczają na te składki. Kapitan (rząd, prezydent?) natomiast zamiast zająć się łataniem dziur w łodzi popędza tylko pompujących, by pompowali szybciej. Nie będę się tu wdawał w mechanizmy działania systemu, który jest wysoce nieefektywny. Dość powiedzieć, że postępujący niż demograficzny w połączeniu w ubytkiem siły roboczej (szara strefa, bezrobocie, emigracja) spowoduje, że w pewnym momencie łódka ta pójdzie na dno. Ja ze swojej strony żywię nadzieję, że stanie się to jak najprędzej. Wówczas zadziała przewspaniała siła doboru naturalnego, i ci, którzy utrzymają się na powierzchni i dopłyną w końcu szczęśliwie do brzegu zaczną się zastanawiać co i dlaczego poszło nie tak. Jedno jest pewne: nie wsiądą znowu do łódki by pompować wodę i wiercić w niej dziury, lecz poszukają innego rozwiązania. Kapitana zaś, o ile honorowo nie pójdzie na dno ze swoim okrętem (na co w przypadku naszych rządzących nie liczyłbym za bardzo), powieszą na spróchniałej gałęzi i będą pokazywać sobie palcami gwoli przestrogi. Budowniczym felernej łódki też się pewnie dostanie, i bardzo słusznie. Prawda, że wspaniały scenariusz?

Powyższy wywód to tylko jeden przykład na zilustrowanie jak bardzo konieczne są zmiany we współczesnym świecie i sposobach myślenia. Niestety, nie ma co liczyć na to, że obejdzie się bez ofiar. Światem rządzi pieniądz i idioci (jak napisałem wcześniej) a ci drudzy zrobią wszystko by zdobyć to pierwsze. Ciemniaczki w postaci ludu danego kraju czy kontynentu mogą jedynie czekać nadchodzących kataklizmów z nadzieją, że Natura uzna ich geny za wystarczająco cenne by jeszcze nie usuwać ich z puli nowego, lepszego porządku.

Kolejny przykład, tym razem dotyczący oprócz naszego podwórka także całego osiedla: postępująca islamizacja Europy. Ja osobiście tylko czekam momentu, kiedy brudasy z Bliskiego Wschodu przegną pałę i miast politpoprawnym bełkotem i uniżonością władz (w postaci horrendalnie wysokich zasiłków) witani będą ołowiem z Kałacha (FAMAS'a, G36, AUG czy jakich tam strzeladeł się używa na Zachodzie) a żegnani koktajlem Mołotowa. Pisałem już o tym kiedyś zresztą. Europa przejrzy na oczy i odpowiedzialni za ten bajzel zawisną na gałęzi by dotrzymać towarzystwa kapitanowi z naszej łódki. Na pocieszenie dodam, że  według przesłanek stanie się tak raczej prędzej niż później; tutaj przeczytacie sobie przemówienie (wykład?) pewnego Pana z Niemiec, który wykazuje daleko więcej rozumu niż większość jego rodaków, co może przełożyć się już wkrótce na bardziej wymierne działania, jako że Niemcy - naród praktyczny.

Wkrótce zresztą do turbaniarzy dołączą buce z BP odpowiedzialni za trzymiesięczne mamienie świata, że w Zatoce nic złego się nie stało, ot wyciek ropy z 60 cm rurki, pokazywanej w telewizji - sami widzieliście zdjęcia. Tylko idiota nie zadałby sobie więc teraz pytania, dlaczego teraz, już w październiku przeciek nie został załatany a ilość ropy uwolniona do Zatoki stanowczo przekracza możliwości przepływowe owej rurki.  Media milczą, ale będzie się działo. Nieoficjalne źródła (czytaj: specjaliści, naukowcy i badacze spoza listy płac BP dysponujący odpowiednim sprzętem) podają, że doszło do rozerwania głównej rury odwiertu -  gdyż zawór ważący ponad 300 ton został wyrzucony na kilka kilometrów. W zasadzie jedyną możliwością załatania owej dziury jest jej wysadzenie za pomocą taktycznego ładunku jądrowego, który stopi dno morza blokując ropę. Nie będę się wdawał w szczegóły techniczne, pozwolę sobie tylko zacytować pewną panią z filmiku na stronie http://www.projectgulfimpact.org - panią Kindrę Arnesen, rozważającą najgorszy scenariusz całej tej gównianej sytuacji - jeśli odwiert imploduje z braku jego rury wewnętrznej utrzymującej to wszystko w ryzach (poszła się kochać z zaworem bezpieczeństwa) przerodzi się to w erupcję wulkaniczną a na powierzchni w tsunami o wysokości około 80 stóp. Cały stan Floryda zostanie wymazany z mapy. Jeśli sytuacja się nie poprawi, dojdzie do tego w ciągu kolejnych kilku miesięcy. Na pocieszenie dodam, że minął już jakiś czas od wywiadu przeprowadzonego z nią 1 lipca. Znający angielski mogą obejrzeć cały film na YT tutaj. Chyba zgodzicie się ze mną, że cała ta sytuacja robi się niezwykle fascynująca, prawda? A będzie jeszcze fajniej teraz, bo mamy sezon huraganów i przez Zatokę przetoczy się  wkrótce potwór rozmiarów Katriny przy okazji roznosząc cały ten szajs (czyli ropę, pochodne oraz cholernie toksyczne chemikalia używane do jej neutralizacji) na południowe stany i całe wschodnie wybrzeże Stanów. Na dodatek pytanie nie brzmi czy, lecz kiedy to się stanie. Mówi się, że debilowi wystarczy dać sznur a sam się na nim powiesi. Chyba tym razem sznur był za długi bo idioci nie tylko dla siebie spletli stryczek.

Inne, mniejsze sprawki pozostawiam wam do przemyślenia. Na pewno wymyślicie jeszcze kilka ciekawych rzeczy, które spędzają od czasu do czasu sen z powiek. VAT? Dopalacze? Zakaz palenia? Zbieram propozycje do następnego felietonu. Ja tam tylko czekam co się stanie, jak to wszystko huknie. Będzie ciekawie. A po wszystkim chciałoby się zacytować Big Cyca - "Tu nie będzie rewolucji".

PS: Kliknęłaś/eś na cycki? A jakby było tam to:  NIE KLIKAJ! (pewnych rzeczy nie da się od-zobaczyć, co?)

piątek, 8 października 2010

Nierobocie

Witam w kolejnej odsłonie mojego bloga. Na początek przepraszam za nieco przydługawy przestój w kolejnych felietonach, jednak utrata pracy oraz wszelkie perypetie związane z jej poszukiwaniem skutecznie zniechęcają do jakiejkolwiek twórczej (acz niezarobkowej) formy pracy. Dzisiaj conieco również o samej pracy ale głównie o ludziach jej szukających. Bądź nie. Różnie to dzisiejszymi czasy bywa...

Jako osoba bezrobotna, i tu thx-y idą do mojego byłego pracodawcy, który pozostawił mnie na lodzie w ostatnim momencie, a który to najwyraźniej nigdy nie słyszał o nowoczesnym wynalazku jakim jest telefon, wiem conieco o wszelkich perypetiach związanych z utratą zatrudnienia. Latanie po urzędach, papiery, stawianie się o określonym czasie do powiatowego urzędu pracy (gdzie bardziej by pasowało określenie Powiatowa Masa Nierobów) i zasiłek, którego wysokość, pożal się boże, jest jest taka, że na przysłowiowe waciki ledwo starcza. Urzędnicy tak przyjaźni, że człowiek odnosi nieodparte wrażenie, że zasiłki są wypłacane z ich pensji i dający na każdym kroku człowiekowi do zrozumienia, żeby się odchromolił i szedł zawracać dupę komu innemu. Papierki, jeszcze kilka papierków, podpisy i przybijanie pieczątki z miną katorżnika, któremu ktoś nie naoliwił porządnie kieratu. Żyć się odechciewa. O konkurencji (nieuczciwej) na rynku pracy nie będę nawet pisał bo to temat na magisterkę, nie felieton. Poza tym (nie) chcę urażać tych, co dzięki wysoko postawionemu/ustawionemu wujkowi/cioci/synowi brata szwagra pracują (ta...) na ciepłych posadkach mając wszystko gdzieś. Dość powiedzieć, że facet z wyższym wykształceniem (języki obce!), ze znakomitą znajomością obsługi kompjutra (html included) do tej pory nie został zatrudniony. Mowa tutaj o mnie. I nie mogę powiedzieć, że się nie starałem, bo starałem się bardzo, co potwierdzą rodzina, znajomi i dziesiątki pracodawców, którzy jednak woleli zatrudnić niewykwalifikowanego syna brata szwagra. Jadę właśnie na uczelnię, gdzie zaczynam 4 rok studiów i zastanawiam się, czy w ogóle jest sens je kończyć. Bo nawet papierek z tytułem mgr nie wygra z synem brata szwagra. Ok, wyżyłem się. Mogę obiektywnie przejść do dalszej części.

Wszyscy wiecie, że w Polsce mamy galopujące bezrobocie. Pracy nie ma i nieprędko, jeśli w ogóle, jakaś będzie. Ludzie stają na głowie, żeby zatrudnić się gdzieś choćby na pół etatu. A jednak nadal słyszymy historie o ludziach, którym praca lekko mówiąc zawadza i zdaje się niepotrzebnym wysiłkiem. Żyją sobie spokojnie z zasiłków, nie płacąc rachunków ani czynszu. Wywalić ich na bruk nie można, bo dzięki rządowi mamy cudowną ustawę, która nie zezwala na wywalenie takiego buraka z lokalu jeśli wcześniej nie zapewni mu się mieszkania zastępczego. O odpowiednich standardach ma się rozumieć. Dochodzi do kuriozalnych spraw, w których właściciele zabytkowych kamienic w centrach miast (choćby i nawet takiego Wałcza jak u mnie, gdzie są naprawdę piękne, odnowione kamienice) nie mogą wywalić niepłacących im lokatorów a na dodatek nadal muszą płacić podatek od nieruchomości oraz zapewniać dostęp do takich mediów jak elektryczność, gaz czy woda. Odcięcie tychże wiąże się z nieprzyjemnymi konsekwencjami dla właściciela. A rachunki oczywiście kto musi płacić? Tak jest, właściciel. Elektrownia czy wodociągi odetną wodę - to pan właściciel i tak jest winny, bo nie zapewnia odpowiednich warunków dla lokatorów i to jego czekają konsekwencje. Polska.

"No ale przecież z czego oni mają płacić, pracy nie mają, tacy są biedni i w ogóle, bez zasiłku, ble ble ble." No jasne, a skąd niby mają mieć pracę, skoro im nie zależy w żaden sposób na jej szukanie, czy też podjęcie, jak się już takiej ślepej kurze trafi ziarno? Jedzenie i ciuchy załatwi MOPS i Caritas, książki i wyprawkę kupi dzieciom szkoła, bo przecież bieda aż piszczy a właściciel lokalu musi zapewniać potrzebne media i ogrzewanie. Można więc to co się nawinie wydać na wódeczkę lub tańsze alkohole, fajki i całą resztę ciężko akcyzowanych towarów może nie pierwszej, ale na pewno niezwykle ważnej potrzeby. Niestety nie są to przypadki odosobnione. Wiele razy słyszałem podobne rozmowy i widziałem ludków w urzędzie pracy z taką właśnie mentalnością. Jednak nie to uderzyło mnie najbardziej, a pewna pani z dzieckiem na ręku, którą spotkałem dzisiaj w pociągu. Otóż z wielce zadowoloną miną oznajmiła mi w rozmowie, że ani ona, ani jej konkubent nigdy nie pracowali i pracować nie zamierzają. Środki zapewnia im opieka społeczna oraz różne caritasy i inne takie, bo jest "samotną" matką z trojgiem dzieci, mieszkają w kamienicy z której nie można ich wyrzucić a nawet jeśli, to ma pierwszeństwo przy wyborze lokalu zastępczego. Podobno właśnie wracała z Piły gdzie oglądała taki jeden, ale pani w nim nie zamieszka, bo, tu cytuję: "był chujowy". Dodam, że owa pani nie była wiele starsza ode mnie, jeśli w ogóle - mam 25 lat. Starałem się dociec delikatnie, czy może jest niepełnosprawna, albo może jej konkubent czy coś, ale z uśmiechem na ustach zaprzeczyła. No cóż, obowiązku pracy nie mamy, za to mamy demokrację, prawda? Tylko ktoś najwyraźniej zapomniał, że w demokracji każdy debil i idiota również ma głos.

Dwie konkluzje. Pierwsza: jeśli tak wyglądają owi "bezrobotni", wielce pokrzywdzeni przez los to ja się wcale nie dziwię, że ten kraj wcale nie idzie do przodu, tylko wręcz przeciwnie. Ludzie uczciwie pracujący i zarabiający na życie harują na takie pasożyty, bo to przecież z naszych podatków jest to wszystko opłacane. A, no i z kieszeni pana właściciela kamienicy w której to takie ludzkie męty zamieszkują, płodzą kolejne pokolenia nierobów i w twarz śmieją się tym, co się chce pracować. Druga konkluzja, że szkoda, że JKM nie doszedł do władzy, bo takie buraki by się nagle obudziły z ręką w nocniku a i pracodawcy się nieco zastanowili, kogo zatrudniają, bo na takim rynku pracy i przy zwiększonej konkurencji (przedsiębiorczość!) posiadanie wykwalifikowanego pracownika byłoby skarbem. Co do nieróbstwa i bezróbstwa, to proszę mi tu nie mówić, że jak ktoś jest na rencie czy ma grupę inwalidzką, to jest od razu niezdolny do pracy: mój szanowny tatulek już parę ładnych lat temu skończył pięćdziesiątkę, ma 2 grupę inwalidzką i przebytą operację a ochoczo zasuwa przy remoncie pasażu handlowego po 12 godzin dziennie kopiąc rowy i układając cegły. A więc można? Można. Tylko się niektórym w dupach od demokracji poprzewracało i mamy takie kwiatki, że wcale nam nie trzeba muslimów wyłudzających zasiłki socjalne. Mamy już swoje pijawy i nawet turbaniarze nie stanowiliby dla nich konkurencji.

PS: A ja nadal szukam pracy. Idiota jakiś, czy co?

czwartek, 15 kwietnia 2010

Skundlenie

Witam serdecznie w kolejnej części mojego (nieregularnego) felietonu. W części 10 będzie o tym, o czym piszą wszyscy. Wiem, naczytaliście się już o żałobie, Kaczyńskim i całej reszcie tej smutnej historii z gazet i blogów, nasłuchaliście w radio i naoglądaliście w TV oraz na własne oczy. Wiem, że temat już oklepany na wszelkie możliwe sposoby. Wiem, że sporo z was czuje już tę wszechobecną przesadę w przeżywaniu żałoby. Sami więc zdecydujcie, czy warto poświęcać kolejne 15 minut na czytanie moich wypocin, pastwiącego się nad mentalnością współobywateli. Wiem, obiecałem nie pisać nic o polityce, ale coś we mnie pękło po ostatnich kilku dniach i to bynajmniej nie z powodu śmierci samego prezydenta RP.

Tytuł tego wpisu podsunął mi kolega (thx, sh/z) swoim opisem na gg, natomiast do samego napisania tego kawałka skłoniło mnie to co zobaczyłem i usłyszałem wczoraj. Nie mówię tutaj o żadnej z (tfu!) opiniotwórczych gazet czy TV. Chodzi mi o zwykłych obywateli. Czym dla nich jest ta cała "żałoba". Szczerze, to gdybym był w tej chwili na miejscu pana Kaczyńskiego, to przewracałbym się w swoim własnym grobie. Do rzeczy. Wiadomo już nie od wczoraj, że żałoba dla sporej części naszego narodu to nic innego jak kolejny pretekst do pokazania się, jacy to jesteśmy czuli na punkcie tragedii, jak to nas bardzo rusza, och, ach, łezka tu i ówdzie co by zaakcentować własną wrażliwość i patriotyzm. Nie zamierzam urazić nikogo, kogo ta tragedia naprawdę poruszyła (jakby nie było, zginęło na raz 96 osób), kto czuje tak naprawdę to wszystko co przeżywa. Jednak jak pokazuje moje wczorajsze doświadczenie, ze świecą szukać takich osób. A już na pewno nie wśród osób ogólnie nie zaliczanych do intelektualnej elity (tak, to o was, dresiarze JP 100% - wam też się niedługo dostanie na tym blogu) Otóż jestem świadkiem, jak przez skrzyżowanie na którym przechodzę przez pasy, bezpośrednio przed moim nosem śmignął mi VW Golf (z uzasadnionych powodów zwany "dresowozem"). Nic nadzwyczajnego, powiecie, pełno takich, no i co do cholery ma to wspólnego z Kaczyńskim? Ano ma... Otóż przez boczną szybę wystawiona jest flaga polska, a w zasadzie bandera marynarki handlowej (z godłem na białym pasie) z doczepionym kirem - wiadomo, żałoba. Z głośników owego pojazdu dobiega natomiast muzyka niejakiej Firmy w której narrator ("wokalista" po prostu mi nie przejdzie przez klawiaturę...) wyraźnie daje do zrozumienia, że ma w d... wszelkie władze itp. i to na dodatek nadużywając wszelkich burew i wujów. Do taktu wspólnie z narratorem krzyczy sobie kierowca owego wehikułu machając do taktu wygoloną na pałę głową. To ja się pytam, po co żałoba? No ale za flagę w Golfie to pewnie z +50 do rispekta na dzielni, bo przecież to patrioci, honorowi ludzie, bardzo się przejmują losami kraju zarabiając minimalne wynagrodzenie na zmywaku w Dublinie i klnąc na ten kraj przy każdej okazji. To samo w kościele. Niedziela, godzina osiemnasta, msza wieczorna. Zwykle nie ma zbyt wielu ludzi. Tym razem - kościół wypełniony po brzegi, wszyscy pogrążeni w głębokiej zadumie, ten i ów chusteczką łezkę ociera... To ja się pytam, skoro tacy wierzący, to gdzie się podziewali przez okrągły rok?

Wszędzie przesada. W radio, TV, Internecie, gazetach... Hieny już zacierają łapki na zyski jakie dadzą im SMS-y Premium wysyłane przez świętojebliwych Polaczków na numery 7***** aby znaleźć się w księdze kondolencji (numer telefonu chyba do tej księgi wpiszą). Na forach ludzie boją się poruszać normalne tematy w obawie przed motłochem twierdzącym że jest żałoba i że nie czas i pora na takie rzeczy. Zamykane są kawiarnie i supermarkety (!). Mało? Na Wykopie znalazłem link do newsa o poważnym będzie w Javie, używam skryptów, więc wchodzę i co czytam? Pierwszy komentarz, że jest żałoba i takiego newsa opublikowano, jak wam nie wstyd? Dobrze chociaż, że są i komentarze piętnujące takiego osobnika, ale już parę postów dalej niejaki kumaty (chyba jakiś kumpel Kermita) znowu piętnuje ludzi zainteresowanych wiadomością o której traktuje news, że odstawiają chocholi taniec (i tak nie lubię "Dziadów") i że nawet w obliczu tragedii nie potrafimy się zjednoczyć. No ja przepraszam bardzo, ale czy z powodu żałoby mi niedługo prąd odetną? Prezydent w trumnie nie ma żarówki, to i mi światło niepotrzebne? Wody i ogrzewania też nie uświadczysz, więc obywatelom - ciach! Dobrze, że chociaż mój ISP jest na tyle inteligentny by stwierdzić, że Internet jest mi potrzebny do pracy i nie odcina mi go z powodu żałoby. I to takie krzaczki na forum o tematyce bezpieczeństwa w sieci! Mogli od razu ciołki przypuścić atak DDoS na ów portal, bo się czarno biały nie zrobił na znak żałoby. Przynajmniej Demotywatory.pl nie mają problemu. Były i są czarno białe od kiedy powstały.

Dalej jest jeszcze gorzej. Mówię tutaj o całym mrowiu programów, pogadanek, artykułów i felietonów o poległym prezydencie. No ja przepraszam bardzo, może jestem jakiś nieczuły czy coś, ale czy to coś k**** wnosi jeszcze do sprawy? Stajemy się powoli narodem pątników, praktycznie wszystkie programy telewizyjne pozdejmowały ramówki na rzecz rozpraw tego czy tamtego polityka ubolewającego, że elita narodu poległa w katastrofie. No i pytam się teraz tego czy tamtego, co zamierzacie osiągnąć w ten sposób, poza poprawieniem własnego wizerunku? Zwłaszcza mam tutaj na myśli obecnego marszałka sejmu, pana Komorowskiego, który to wieszał na denacie psy razem z budami (pamiętacie ostrzelanie konwoju w Gruzji?) a teraz wielce poruszony tragedią. Były prezydent-elektryk też wyskoczył niczym Filip z konopi ze stwierdzeniem że panu Kaczyńskiemu "przebacza". Tylko co, ja się pytam? To, że pan Wałęsa przy każdej sposobności czynił panu Kaczyńskiemu przykrości? Że zwymyślał go od nędzników, obłudników, s*****synów? Że wyrzucił z kancelarii za przekręty, których nie było? Panie Wałęsa, módl się pan, żeby to panu przebaczono za pieniactwo i pychę której się pan dopuścił.

Na deser: media. Dobra, nie będę owijał w bawełnę: TVN i szopka którą to Olejnik urządza od soboty razem z Miecugowem. Napisano to już tysiąc razy, to napiszę i ja. Dlaczego redaktorka, która była od początku nastawiona na nie w stosunku do Kaczyńskiego, teraz nagle stała się nieomal żałobną płaczką, wielce zasmuconym głosem głosząc górnolotne frazesy o tym jakim to Lech wielkim poetą... yyyy prezydentem był. Nie wiem tylko przed kim odgrywa ona owo przedstawienie, skoro trzeba było chyba ostatnich 5 lat spędzić na biegunie, by nie wiedzieć jak prezydent był przez nią zeszmacany w jej programach. I nie tylko jej zresztą. Cały zarząd TVN pewnie winę dzieli po równo. Podobnie opiniotwórcze gazety i portale publikują teraz nigdzie wcześniej nie widziane zdjęcia prezydenta z małżonką, z których wręcz bije ciepło i życzliwa atmosfera. Czytaliście i słyszeliście już pewnie o tym, więc przynudzać nie będę.

Kończę pisać, bo z każdym kolejnym akapitem narasta tylko we mnie frustracja. Owszem, zginął prezydent, 95 osób razem z nim, ale chyba już dość tej całej szopki wokół żałoby? Chcecie przeżywać żałobę, proszę bardzo, ale sprawdźcie najpierw w słowniku definicję tego słowa. Unikniemy w ten sposób wzajemnych frustracji, ansów oraz ogólnej degrengolady i tytułowego właśnie skundlenia tego, co powinno być czasem zadumy i refleksji po osobach które odeszły, a zamienia się w krajowy jarmark oraz licytowanie się, kto potrafi pogrążyć siebie (i naród) w większej rozpaczy.

wtorek, 16 marca 2010

Mentalność na dopingu

Jeszcze nie przebrzmiała afera wokół niedołężnych i astmatycznych biegaczek na igrzyskach olimpijskich którym dziwnym trafem wolno było stosować dla reszty niedozwolone środki, przez ogół populacji popularnie zwane dopingiem, a mamy już kolejną. Nie zamierzam się tutaj rozwodzić nad dopingiem stosowanym przez "astmatyczki", gdyż chyba wszelkie możliwe gromy zostały już i tak rzucone, zarówno przez przeciwników jak i zwolenników w/w "środków wspomagających" - z widocznym naciskiem na tych pierwszych.

Tym razem sprawa jest o wiele bardziej "delikatna", dotyczy bowiem naszej rodzimej narciarki, pani Kornelii Marek. Z góry zaznaczam, iż nie zamierzam obierać żadnej ze stron ani też nie obchodzi mnie za bardzo wynik, który już jutro zaserwują nam wszelakie media, po otwarciu próbki B, co też ostatecznie wykaże, czy pani Marek stosowała, czy też nie, jakikolwiek doping. Zamierzam miast tego popastwić się odrobinę nad mentalnością naszego zacofanego narodu, i burzą, która rozpęta się w mediach, gdyż obserwując reakcje populacji przedstawiane na setkach blogów, tudzież maili pisanych do mediów, które to zionęły wręcz szaloną nienawiścią do Norweżki Marit Bjoergen, jednej z owych astmatyczek osiągających wręcz fenomenalne wyniki mam przeczucie, że reakcje mogą być, oględnie mówiąc, ciekawe. Osobiście do Bjoergen nic nie mam; skoro MKOl pozostawił jej otwartą furtkę, byłaby skończoną idiotką, gdyby zeń nie skorzystała. Tak więc Wy, szanowni Obrońcy Moralności, zamknijcie swoje niedołężne jadaczki szczekające na zawodniczkę a zajmijcie się czymś o wiele bardziej produktywnym, na przykład kopaniem rowów. Działania polityczne zostawcie inteligentniejszym osobnikom, tudzież działaczom Komitetów Olimpijskich.

Skupmy się teraz na naszej biegaczce, pani Marek. Próbka A wykazała obecność niedozwolonych środków. W porządku. Tak naprawdę, to obchodzi mnie to o wiele mniej niż zeszłoroczny śnieg, czy Próbka B (wyniki już jutro - obstawiajcie u lokalnego bukmachera!) wykaże ich obecność czy też nie. Sprawa bowiem sprowadza się do biegaczki, która zbyt wiele w swej karierze nie osiągnęła. Z całym należnym pani Kornelii szacunkiem, nie zdziwiłbym się, jeśli się okaże, że stosowała doping -  przegrywać stale i wciąż nikt nie lubi. Zaczyna się za to o wiele ciekawsza rozgrywka na arenie medialnej, która z całą pewnością obnaży debilizm, nacjonalizm oraz spłycenie myślenia u naszych rodaków. Widzę tutaj dwa scenariusze, i sądzę, że byłoby ciekawie rozpatrzyć oba.

Scenariusz I: w próbce B nie wykryto dopingu. Rozpoczyna się (przynajmniej w Polsce) nagonka na MKOl, ich metody badania próbek na doping, jeszcze większe gromy lecą na panią Bjoergen, miłośnicy teorii spiskowych wykażą, że to jakaś inna zawodniczka nasikała do pojemniczka A (ups, czyżbym zapomniał wspomnieć, że owe próbki to mocz?), bądź też, że pojemniczki owe podmieniono, aby się okazało że rodaczka naszej wspaniałej, cudownej, niesamowitej, zawsze dziewicy Justyny Kowalczyk stosuje doping. Wstyd, hańba, potwarz i wybory prezydenckie. Domagano by się ze zdwojoną siłą rewizji działań leków branych przez astmatyczne biegaczki, pojawiłoby się jeszcze więcej jadowitych blogów (zakładanych dla jednego wpisu) a opinia publiczna pogotowałaby się jeszcze kilka tygodni. Trener i otoczenie zawodniczki odetchnęliby z ulgą, jak też i sama zainteresowana. Scenariusz to mało prawdopodobny, wypadałoby dodać.

Scenariusz II: w próbce B wykryto doping. Znów nagonka. Cel: trenerzy, otoczenie biegaczki, PKOl, i sama zainteresowana. Cichnie większość głosów oskarżających astmatyczki; część nadal twardo obstaje przy swoim, nie wyczuwając ciężkiej niczym czołg hipokryzji. Media trąbią na prawo i lewo (sensacja to sensacja), zostają podważone, niejako przy okazji, wyniki pani Kowalczyk. Zwolennicy teorii spiskowych idą w jeszcze bardziej niestworzone historie o podmianie pojemniczków, spisku przeciwko polskim narciarkom za niewyparzoną gębę pani Kowalczyk, bądź spróbują wykazać, że pani Marek jest w istocie norweskim szpiegiem celowo stosującym doping w celu kompromitacji (baczność!) Narodu Polskiego (spocznij). Trener nie wie skąd wziął się doping, pani Marek też nie, podejrzenia ostatecznie padają na krasnoludki. Pani Kornelia zostaje zdyskwalifikowana na parę lat, po paru tygodniach afera cichnie i wszyscy wracają do swych zajęć. Scenariusz bardziej prawdopodobny, bo EPO (środek który wykryto) nie bierze się znikąd, a cała sprawa mocno śmierdzi i aż za bardzo przypomina czeski film, w którym nikt nic nie wie.

Tutaj kilka słów mojej dygresji. Niezależnie od tego jaki scenariusz już jutro napisze życie, reakcje Polaków będą w dużej mierze przewidywalne. Jesteśmy niestety narodem, który nie potrafi spojrzeć prawdzie w oczy. Będziemy się oszukiwać do gorzkiego końca, a i wówczas, jak napisałem wyżej, znajdą się ludzie, którzy nie będą chcieli widzieć prawdy, nawet kiedy stanie przed nimi i strzeli im prosto w pysk. Niestety taka jest mentalność tego narodu, co do czego znajdziecie potwierdzenie już jutro. Dajcie mi znać w komentarzach jak było, bo nie oglądam za bardzo telewizji. Pozdrawiam.