wtorek, 4 sierpnia 2009

"Bo moja jest bardziej mojsza niż Twojsza."

Przeglądając zakamarki Internetu coraz trudniej nie natrafić na kontrowersyjny temat, którym jest wiara. Dyskusje na ten temat zapełniają wiele for dyskusyjnych, często gęsto nawet takich, które z szerzeniem lub ograniczaniem wiary mają niewiele lub absolutnie nic wspólnego, istnieją w komentarzach pod wieloma artykułami, które choćby odrobinkę zahaczają o temat, pojawiają się spontanicznie lub są prowokowane na wielu portalach - niech przykładem posłużą tak popularne jak wykop.pl, demotywatory.pl, stare (nie)dobre forum Onetu, lub jakiekolwiek inne w którym funkcjonuje dział "Offtopic". Każdy kto choć raz widział tego rodzaju dyskusje nie potrzebuje dalszych wyjaśnień, jeśli jednak ktoś nie widział nigdy tego zjawiska, to niniejszym wyjaśniam: dwie grupy ludzi, których dla uproszczenia nazwijmy wierzącymi i niewierzącymi, obrzucają się wzajemnie błotem próbując jedni drugim udowodnić własne racje. Dodać należy, że obserwując te dyskusje mimowolnie ciśnie się na usta określenie "wojna"; żadna strona nie zgodzi się na żadne ustępstwo wobec przeciwnej, nie bierze jeńców, nie ma tam choćby krzty dyplomacji. Słowem: udowodnić za wszelką cenę że to MY mamy rację a oni nie.

Wróćmy na chwilę do samego tematu wiary i dlaczego akurat o tym piszę. Uprzedzając wszelkie pytania, nieścisłości i anse zaznaczam iż jestem wierzący. Wierzę w to, że sprawuje nad nami pieczę wyższe Istnienie i że każdego czeka takie życie po śmierci na jakie sam sobie zasłużył. Nie zamierzam tutaj jednak nikogo nawracać, przekonywać o własnej racji, wyjaśniać dlaczego czuję tak a nie inaczej, czy co gorsza obrzucać błotem bo nie wierzy. Nic z tych rzeczy. Motywacją do napisania kolejnej części bloga jest raczej chęć analizy zachowań dwóch wymienionych wyżej grup od których, zaznaczam, stanowczo się odcinam. Mój pogląd na sprawę jest prosty: chcesz to wierzysz, nie to nie. Twoja sprawa, Twój wybór, Twoje życie. Możesz wierzyć sobie w jakiego boga (bogów?) chcesz lub nie wierzyć wcale i dalej będę traktował Cię tak samo jakbyś był najgorliwszym Chrześcijaninem na świecie. Chodzi mi o rzecz zgoła inną. Dlaczego takie sytuacje jak ta opisana powyżej tak łatwo sprowokować i co gorsza wszelkie próby załagodzenia sprawy przypominają gaszenie ognia benzyną.

Do rzeczy: obie strony na poparcie swoich tez mają tony argumentów, tysiące wygrzebanych z czeluści Biblii cytatów które każdy i tak interpretuje na swój sposób, znalezione w Internecie relacje świadków którzy widzieli Boga, lecz także takich którym objawił się, załóżmy, Elvis i twierdził z uporem maniaka że Boga nie ma. Potem następuje wyraźne pogorszenie jakości amunicji i ostatnie argumenty można porównać do typowego "a u was biją Murzynów" lub Bush'owego (tfu) "you forgot Poland". Z tego wszystkiego zapomniałbym prawie o tonach mięsa którym strony ostatecznie z braku lepszych argumentów z lubością obrzucają się nawzajem, a błocko aż na sufit chlapie. Konia z rzędem i medal za odwagę temu który odważy się stanąć pośrodku i zaproponować kompromis obu stronom: zostanie wgnieciony w ziemię wyżej opisanym mięsem niczym Japończycy amerykańskimi bombami u schyłku lata 1945 r. - tymi zawierającymi rozszczepialne pierwiastki też. Co gorsza, gromy padają z obu stron - proste, nie stoisz po naszej stronie, jesteś naszym wrogiem. To już Hitler wykazywał większą powściągliwość wobec neutralnych państw...

Zadaję sobie pytanie, jak w XXI wieku, w erze wiecznie galopującego postępu technicznego i technologicznego takie sytuacje są możliwe? Żyjemy przecież w epoce wszechobecnej tolerancji, poszanowania praw człowieka, wolności słowa i wyznania. Dlaczego więc wierzący, z nieznanych mi do dziś powodów klasyfikowani wyłącznie jako katolicy, a przecież i prawosławni i protestanci wierzą w tego samego Boga, starają się za wszelką cenę nawrócić niewierzących - ateistów, choć to też zbyt szerokie i krzywdzące dla prawdziwych ateistów pojęcie (odsyłam do fachowych definicji a z braku laku chociażby do Wikipedii) - na "jasną stronę mocy"? Co nimi kieruje? Zastanawiające jest także to, że ludzie którzy, teoretycznie przynajmniej, powinni krzewić miłość i pojednanie potrafią zachowywać się równie miłosiernie i pojednawczo wobec swoich adwersarzy, co stado piranii wobec rannej kozy topiącej się w rzece. Lecą więc opisane wyżej przekleństwa, groźby czeluści piekielnych, wyzwiska etc.; Kryspus z "Quo Vadis" byłby dumny. Przy tym wszystkim Rydzyk ze swoją armią moherowych beretów przypomina co najwyżej ośmioletniego urwisa z procą za plecami. Niewierzący też nie pozostają im zresztą dłużni i choć z definicji powinno im za przeproszeniem koło dupy lub innej części ciała latać to kto i w co wierzy, to prześcigają się w wytykaniu błędów, nieścisłości i braku dowodów na rozumowanie ich przeciwników. I również ma zastosowanie syndrom "racji bardziej mojszej niż Twojszej" po wyczerpaniu się amunicji w magazynku rzeczowych argumentów.

Wniosków nasuwa się kilka: po pierwsze z tonu i poziomu tych wpisów można stwierdzić, iż ciżba wypisująca te brednie stoi na niskim poziomie rozwoju tak emocjonalnego jak i społecznego. Pomijam nawet ewidentne kalectwo językowe tych indywiduów. Wszyscy, którzy mieli choć przejściowy kontakt z Internetem chyba się już przyzwyczaili do zdań okraszanych dziesiątkami błędów ortograficznych, pisanych all-capsem i zakończonych stertą wykrzykników, choć innych znaków interpunkcyjnych ze świecą tam szukać. Wracając do poziomu emocjonalnego kształtuje się on na poziomie gimnazjalisty (z całym należnym szacunkiem do bardziej wysublimowanych przedstawicieli tej grupy), który przeczytawszy artykuł w swojej ulubionej gazecie (tudzież ulubionym kolorowym piśmie) całemu światu chciałby obwieścić ten cudowny fakt starając się przedstawione tam racje wcisnąć każdemu, kto się nawinie. Co do aspektu rozwoju społecznego u tych ludzi, to sam fakt chęci upokorzenia drugiego człowieka i próby udowodnienia za wszelką cenę, że jego racje są gówno warte świadczy najlepiej o braku tego rozwoju. Tu nawet nie będę się silił na jakiekolwiek porównania, bo tacy osobnicy stanowią klasę samą dla siebie, zostawiając w tyle nawet przedszkolaków. Nie będę starał się szufladkować nawet tych pieniaczy do jakiejś konkretnej grupy wiekowej. Z doświadczenia wiem, że zdarzają się tam zarówno uczniowie gimnazjów jak i studenci a nawet ludzie po trzydziestce . Po drugie natomiast, zaczynam chyba rozumieć motywy tych starć. Coraz bardziej klaruje się w mym umyśle przekonanie, iż strony potrzebują poparcia przeciwników by móc utwierdzić się w swoich przemyśleniach, których nie są sami do końca pewni. Ponieważ żadna ze stron nie popuści wytaczana jest coraz cięższa artyleria. I nawet jeśli na początku strzela pociskami z ulotkami propagandowymi to jest pewne jak amen w pacierzu, że w końcu i tak na wroga spadnie grad stali w postaci typowego, forumowego mięcha.

Ot, Internet w pełnej krasie...

PS: a kiszone ogórki i tak smakują najlepiej, HA!

1 komentarz:

  1. NIEPRAFDA!!! Ty OsZóŹdiE. NaJlEpSzE SoM KoRnIsZoNy!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
    A, I ó waZ biJoM MóżyNów, NazisTo Ty zuY :P >:D

    Oj, coś chyba masz smykałkę do pisania felietonów, wiesz? Ja tu muszę częściej wpadać ;)
    Keep'n going

    OdpowiedzUsuń

Komentarze nie na temat będą usuwane.